19 sierpnia 2017

GOA

Czas na ostatnią cześć cyklu indyjskiego, zabieram się za nią 10 miesiecy po powrocie, wiec czas najwyższy!

Przypominam: Dziennik z podróży mocno subiektywny!

W tym miejscu polecam umilić sobie czytanie posta muzyką, która wprowadzi Was w odpowiedni kontekst.
W drodze
Na czym to ja skończyłam ostatnio? Wylądowaliśmy na lotnisku Goa International w Vasco da Gamma. Na lotnisku od razu rzuciła mi się w oczy duża liczba białych ludzi, głównie Rosjan i Izraelczyków. Widać było wyraźnie, że jesteśmy w rejonie turystycznym. Znaleźliśmy sobie taksówkę, która nas zabrała do hotelu, który o tej godzinie jeszcze przyjmował gości, bo była już 23. Byłam głodna, ale restauracja hotelowa już dawno zamknięta, byłam zmęczona, więc po prostu poszłam spać. Rano zobaczyłam jakie mam piękne widoki z hotelu.
Cudo. Z samego rana wyszliśmy z hotelu i poszliśmy szukać śniadania. Znaleźliśmy jakąś knajpę, dostaliśmy po czaju i próbowaliśmy zamówić coś do jedzenia. Czy są parathy? Nie ma. To dwa rothi prosze. Dobrze, dwie parathy... To w koncu są parathy czy nie? Nie. No to poprosimy rothi. Oczywiscie, dwie parathy. Czyli jednak sa prathy, to poprosimy dwie. Dobrze, dwa rothi, to będzie... Dwie parathy. Tak, dwa rothi, to bedzie... No dobrze, to dwa rothi. Tak, zaraz przyniose Wam te parathy do stołu.
Coś ostatecznie dostałam i zjadłam, ale nie wiem już sama co.

Przeszliśmy kawałek dalej wzdłuż głównej ulicy aż doszliśmy do przystanku autobusów. Znaleźliśmy sobie busa, który jedzie do stacji, w której przesiada się już na busy jadące na konkretną plażę. Wsiedliśmy z W do busa, usiedliśmy obok siebie i na chwilę się wyłączyłam. Otworzyłam jedno oko, drugie, ktoś mnie smyrał w ramię. Aha, tak, oczywiście. Usiadłam po stronie męskiej i ktoś nie mógł się powstrzymać mając przed sobą kobietę. Przesiadłam się na stronę dla kobiet.
Po drodze bacznie obserwowałam krajobraz przez okno. Zupełnie inna architektura, kościół do dwa kroki. Stylem wszystko przypominało nieco obrazy z telenoweli z Ameryki południowej. Goa jest chrześcijańskie i panują tam inne zasady niż w pozostałych regionach. Muszę przyznać, że po podróży przez tak odległe kulturowo miejsca tęskniłam za czymś znajomym.

Jechaliśmy przez las palmowy. Zawsze myślałam, że producenci żelów pod prysznic zmyślali z tymi zapachami dżungli/lasu deszczowego itd., a tu, po wielu dniach spędzonych w smrodzie spalin i śmieci, chodzeniu w masce i okularach, nagle czułam taki właśnie zapach. Coś pięknego, jakbym dosłownie otworzyła jakiś palmolive czy fa pod nosem. Przejeżdżaliśmy co jakiś czas przez małe miejscowości w jednej z nich na ścianie budynku powieszony był ogromny plakat Bacardi. Na samą myśl o tym, że w końcu się odkażę od środka coś w mojej duszy zaśpiewało. Chciałam trochę zmienić pozycję i poczułam, że mnie ciągną włosy. Moje siedzenie było ostatnie z żeńskich, za mną był już facet, który wsadził twarz w moje włosy i w nich spał. Jego pobudka była raczej bolesna, a mi skoczyło ciśnienie. Zamiast się zrelaksować, musiałam się znowu pilnować resztę drogi. Na stacji autobusów przesiedliśmy się w taki, który jechał do Palolem Beach. Słońce mocno grzało, byłam nadal zmęczona, ale zbliżałam się do celu, a Nietoperz Bacardi obiecał mi alkohol.

Palolem
Wylądowaliśmy w Palolem, spokojnym, małym miasteczku nad oceanem. Typowa miejscowość z jedna główną drogą, niemal bez bocznych uliczek. Był koniec października. System wygląda tak, że rząd musi wydać pozwolenie na stawianie domków letniskowych. Co roku na porę deszczową domki się składa i rozkłada dopiero w sezonie. W tym roku 'z różnych powodów' rząd się spóźniał z pozwoleniem i miał je wydać dopiero po 1 listopada. Czyli kto dał łapówę, ten miał. Co oznaczało, że mogliśmy mieć problem ze znalezieniem czegokolwiek. W powiedział, żebyśmy poszli plażą i po prostu szukali.
Wszystko dopiero się stawiało. Weszliśmy w bok w pewnym momencie, gdzieś gdzie W był poprzednio.
Nie mieli wolnych pokoi, ale za to mieli hodowlę świń. Pierwszy raz widziałam, żeby ktoś świnie trzymał, ale tu wolno jeść wieprzowinę, w przeciwieństwie do innych regionów.
Obróciłam się w bok, patrzę jakaś zagroda, w zagrodzie ładne domki. Spytajmy. Wyszedł do nas młody chłopak imieniem Mateusz. Powiedział, że właśnie je postawili i jeszcze nikt tu nie mieszka. Internet będzie, bo pojedzie kupić router. Poszliśmy obejrzeć domek od środka, w środku po prostu podwójne łóżko przykryte całkowicie moskitierą, wydzielona łazienka z umywalką, polewaczką, ale również prysznicem i toaleta. Woda oczywiście zimna, tu nie ma systemów ogrzewania wody. Ile? Podał cenę za dzień, my podaliśmy niższą z obietnicą, że zostaniemy tu ileś dni, zgodził się. 800 Rupii za dzień, czyli niecałe 50zł. Za to
Raj. Pokażcie mi takie coś i takie ceny w Międzyzdrojach.
Wszędzie trwała budowa, ale w sumie to nie słychać było żadnego hałasu. Z naszej zagrody musieliśmy tylko przejść obok innej zagrody w budowie i już byliśmy na plaży. Za tą linią palm już jest plaża.
Ogarnęliśmy się w domku, umyliśmy, przebraliśmy w stroje, wzięliśmy co trzeba i obraliśmy kierunek jedzenie > plaża. Przeszliśmy obok świń do głównej drogi. Poza tymi z zagrody, chodziły też obok świnie luzem. Należały do kogoś innego, ale były hodowane już trybem znanym mi z pozostałych części Indii - zwierzę ma dawać korzyści, dać się wydoić i zjeść, ale wyżywić i ogarnąć się już musi samo. Kiedyś zostało mi trochę wolnego jedzenia, to im rzuciłam. Myślałam, że będą żreć. Owszem, chciały, ale to nie takie proste. Wszelkie jedzenie jest pod stałą obserwacją przez cały czas. Rzuciłam kąsek, jeszcze nie upadł, a rzuciło się po niego stado świń, psów i ptaków. Rzuciłam świni pod ryj, a i tak wygrał ptak.
Obok była pani, która prowadziła usługę prania ubrań. W z tego korzystał, ja raczej sama prałam i rozwieszałam przed domkiem po prostu. Liczyłam, że nikt mi bielizny nie ukradnie ze sznurka. Większość czasu byliśmy sami, potem sprowadzili się Rosjanie, którzy bardzo głośno okazywali sobie miłość, oraz Hindusi, którzy ogólnie po prostu byli głośni, ale jedni i drudzy nie zostali na długo. Mateusz faktycznie załatwił router i mieliśmy internet.
Jedzenie
Mój żołądek domagał się czegoś znajomego. Weszliśmy do jednej z najdroższych knajp w miejscowości. Należy ona do Brytyjki i serwuje włoską kuchnie. Dostałam pizzę z prawdziwym serem, z pieca. Dostałam Bacardi. Przez moment poczułam jedność ze wszechświatem. Że żyję, aby jeść. Odnalazłam sens tego wszystkiego.
Innym razem poszliśmy do restauracji prowadzonej przez Nepalczyków, bo oni dobrze gotują z reguły. Nie tylko nam smakowało najwyraźniej, bo rogacizna regularnie zaglądała z pewną dozą nieśmiałości, mimo, że tutaj była częścią menu. Wzięłam jak zwykle paneer butter masala. Pyszne. Niestety Nepalczycy przegrywali z konkurencją. Ich niskie ceny przyciągały owszem Hinduską klientele, natomiast białej nogi tam praktycznie nie stawały, ponieważ nie mieli free wifi. Wifi to klucz do przyciągnięcia białych turystów i droższego menu, Nawet jeśli chodziło słabo, wieszało się, to magiczny napis free wifi przed restauracją wystarczał, do zapełnienia stolików. Zwykle chodziliśmy do właśnie takiego miejsca, mieli fantastyczny tłoczony sok z pomarańczy.
 Na śniadanie brałam zwykle omlet z serem i tosty z masłem, sok pomarańczowy i kawę. Po naszemu, bardzo smacznie. Bardzo podobało mi się ich menu. Tylu błędów jeszcze nie widziałam, moim osobistym hitem było 'Porradore'. Jak rozumiem to jest owsianka 'porridge', W lubi na śniadanie właśnie owsiankę.
Szukaliśmy też dobrych lodów, ale niestety nic z tego. Jest jedno miejsce, również drogie do tego stopnia, że w środku są sami biali, ale lody to była jakaś porażka.

Wracając oczywiście zahaczyliśmy o stragan z owocami, oczywiście chciałam tylko wszystkiego. Tak wyglądała moja kolacja. To żółte to guava, przepyszna.
Wieczorami przypływały łodzie rybackie i przywoziły złowione ryby, restauracje przyrządzały je na kolację. Można zjeść coś faktycznie świeżego.
Plaża
Jak się najedliśmy, to poszliśmy na plażę. Za pierwszym razem po prostu się rozłożyliśmy z ręcznikami.
Na plaży stawiano wiele domków, ale jeszcze nie można w nich było zamieszkać. Muszę przyznać, że chyba nasza lokalizacja była najlepsza. Palmy dawały cień, nie musiałam wchodzić po żadnej drabinie. Nawet nieco dalej od plaży nocą ocean bardzo hałasował. Na plaży pewnie nie dałby spać. To nie jest łagodny szum morza, tylko faktyczny hałas uderzających fal. Jedyne, co nam mogło przeszkadzać, to jak kokosy spadały na dach. Przy pierwszym nie wiedziałam z jakiej armaty do nas strzelają i dlaczego. Spisz spokojnie, a tu nagle buuuum.
Plaża jest pełna łodzi good price my friend. Gwarantują niby oglądanie delfinów, ale delfiny pojawiają się tylko wczesna porą, nieco wcześniej niż oni wyruszają. Poza tym trzeba zapełnić całą łódź, więc nie bardzo nam się chciało w to bawić. Natomiast ubogim mnichom tybetańskim się chciało.
Z tego, co widziałam i słyszałam, to z tym ich ubóstwem, nieprzywiązaniem do dóbr materialnym i skromnością jest chyba trochę jak w naszym kościele. Przyjeżdżają często na Goa na wakacje i korzystają ze wszystkich atrakcji. A ja żyłam w przekonaniu, że siedzą dzielnie na kamieniu w Tybecie i odbywają podróże pozacielesne w wielkiej medytacji.
Plaża jest pełna pięknych muszelek.
Oczywiście chodzą po niej stada krów i psów.
Po prawej stronie plaży znajduje się przesmyk i wyspa. Ponoć wyspa jest pełna węży się na nie nie wchodzi. Natomiast podczas zachodu słońca jest odpływ i na moment przesmyk zostaje odsłonięty. Znajdują się na nim kamienie, na których można usiąść i obserwować zachód słońca, które zachodzi dokładnie tam.
No to idziemy. Po drodze mijamy rekina.
Trzeba też przejść przez pasmo wody po kostki.
Tu się zaczyna mój dramat. Na plaży żyją krabiki. Tworzą skomplikowane struktury na plaży z kulek piasku. Pokrywają tym ogromne obszary i trzeba po tym przejść. Większość ludzi nie ma z tym problemu, tylko ja z każdym krokiem się wzdrygałam, że może depczę krabiki. Widać było jak biegają.
Tak wygląda odsłonięty przesmyk.
Gdy już słońce zajdzie zaczyna się przypływ i trzeba uciekać. Pamiętacie to pasmo wody do kostek? Przy powrocie już jest takie. Patrzę, idą spokojnie, to ja też przejdę. Szłam, szłam, aż wpadłam po po pachy, gdzie W metr obok stał nadal z wodą po łydki.
Niebo chyba lubi Zorro.

Następnego dnia już nie rozkładaliśmy się na plaży, tylko poszliśmy do knajpy na plaży, gdzie mieli leżaki i parasole. Nie tylko mieli tam wifi, ale też nie mieli problemu z tym, że ktoś przez cały dzień zamówił tylko sweet lime soda za 20 R.
Można spokojnie leżeć, tylko trzeba pamiętać, żeby do wody iść w klapkach i je zostawić na brzegu, piasek w tej temperaturze po prostu parzy.
Zamówiłam sobie raz pakorę, zaraz pojawiło się koło mnie kilka ptaków. Jeden zakosił mi jedną sztukę. Inny wsuwał wasabi całym dziobem. Przy wyjściu z plaży stał stragan z kokosem, oczywiście nie mogłam sobie odmówić.
Szukałam sobie płachty do spania, ponieważ pod śpiworem było mi za gorąco. Weszłam do jednego ze sklepów. Pracowała tam młoda, wesoła dziewczyna. Większość sprzedawców nie pochodzi z Goa, przyjeżdżają tam do pracy na cały sezon, podczas którego nie widzą swojej rodziny. Znalazłam ładną płachtę, spytałam o cenę. 5k. No gdzie 5k, jak wiem, że kosztują po 200. 200??? Niemożliweee. Madam dobra, daj mi good price, to sprzedam. Mowię, 200. Nie! Nie, za tyle nie sprzedam, to dużo poniżej ceny hurtowej. Dobra, to dziękuję. Odwracam się, idę do wyjścia. Madam!! Ok, wezmę 200! Przespałam pod płachtą ze dwa dni, a potem się przyzwyczaiłam do temperatury do tego stopnia, że nocą było mi zimno i znowu spałam pod śpiworem.

W koniecznie chciał sobie kupić parę ziół. U nas są trudno dostępne i drogie. Zajrzeliśmy na stoisko uzdrowiciela. Uzdrowiciel złapał W za rękę, spastycznie uniósł głowę ku niebu, przyłożył palce do czoła, połączył się z kosmosem i rozpoczął swoją diagnozę. Masz problemy z wątrobą! W zaskoczony, skąd on to mógł wiedzieć? Bo go pytałeś o ziółka na wątrobę.
Zazdroszczę im tych wszystkich sklepów z przyprawami, świeżo mielone, pachnące, zupełnie inna jakość. Niestety stojące przy ulicy pełnej spalin, ale na to się tu chyba nic nie poradzi. Te tu przynajmniej były zamknięte w słoikach.

Idąc plażą w lewą stronę dochodziło się do zakrętu, kolejnego kamienistego przesmyku. Gdy byliśmy tam pierwszego dnia trwała jeszcze budowa, po kilku dniach otworzyli restaurację.
 Wchodziło się do niej po drewnianym podeście, bo znajdowała się na kamieniach.
 Kolejny świetny widok na zachodzące słońce.
I mieli breezery. Nie mogę ująć w słowa jak bardzo lepiej się poczułam, gdy przepuściłam trochę alkoholu przez jelita. Przestało mnie mdlić.
Diwali
Podczas gdy u nas jest Halloween, tutaj było Diwali. Rejon jest chrześcijański, ale turyści i sklepikarze nie, także świętowano również tutaj. Słyszałam o Diwali legendy, święto światła, bardzo ważne itd. Coś tam się zaświeciło, ale bez przesady.

Sklepikarze na Diwali rysują kredą wzory u progu sklepu. Niektórzy sypią też cukier dla krów. Tego jednego dnia są dla nich mili.
Wieczorem poszliśmy na plażę. Paru białych turystów próbowało zapalić lampiony. Łuuhuu, Diwali, omg bbq. Ale lampiony bardzo nie chciały. W wielkich wysiłkach puszczono dwa, ale jeden po 10 próbach puszczenia i tak spadł. Więcek w tym wszystkim było nakręcenia, że jest Diwali, niż faktycznego świętowania.
Pod łodziami pozapalano świeczki, na szczęście.
I tyle w sumie z tego całego wielkiego, hucznego Diwali.

Spacer
Poszliśmy z W na spacer w jedną z dwóch możliwych stron, na północ, zobaczyć co tam jest za zakrętem. Zastaliśmy dzieciaki grające w palanta na prowizorycznym osiedlu złożonym ze wszystkiego, co się dało znaleźć.
Doszliśmy do tamy oddzielającej mały zalew od rzeczki. Na moście siedział mężczyzna, który od razy do nas zagadał. Miał na imię Paweł i był prawdziwym Goańczykiem. Po wymienieniu podstawowych informacji, a skąd jesteście, gdzie byliście, jak długo, przeszliśmy do ciekawszych tematów. spytałam Pawła, czy wszyscy tu mają biblijne imiona, powiedział, że tak. Goa jest bardzo chrześcijańskie, tu jest porządek, dobrzy ludzie, nie to, co gdzie indziej. Goa bardzo cierpi na opinii przez to, jacy ludzie tu przyjeżdżają do pracy na sezon i na wakacje, bo zachowują się gorzej niż źle. Śmiecą, są głośni i niemili. Mieszkańcy Goa ich nie znoszą. On sam jest taksówkarzem, prowadzi wycieczki, jeśli chcemy, to może nas gdzieś zabrać. W okolicy są pola uprawne przypraw do zwiedzania.

Wyjaśnił nam, że te patyczki na zdjęciu wyżej to pułapki na ryby. Oczywiście zakazane. A niżej pokazuje jaki pyton wczoraj wlazł mu do domu. Za mostem ponoć są pantery i tam już lepiej nie chodzić. Rozmowa z nim była bardzo ciekawa, zwłaszcza, że jak większość miejscowych, mówił świetnie po angielsku.
Patnem
Idąc w drugą stronę dochodziło się do kolejnej plaży, Patnem. Po drodze minął nas człowiek wiozący motorkiem z ubitych 50 kurczaków, oczywiście podwędzanych dymem z rury wydechowej. Jak on je wszystkie tam przywiązał, to nie wiem.
Trafiliśmy w końcu na dobre miejsce z lodami. Chciałam też w końcu spróbować  gulab jamun, które nie stało na zewnątrz w stadzie much. Niestety nie bardzo mi smakowało.
Po drodze na plażę, akurat przy straganach rozerwał mi się klapek. W życiu nie rozerwał mi się klapek, ale akurat tam musiało się to stać. Pół biedy, że przy straganie z klapkami. Gorzej, że wszyscy doskonale wiedzieli, że nowe klapki są mi niezbędne, gdy podawali cenę. Udało mi się trochę zejść, ale tylko dlatego, że wzięłam też bransoletkę.
W znowu poszedł szukać ziół, a ja znalazłam się przy salonie piękności. To poprosiłam o hennę na brwi, a niech mi prawdziwa specjalistka zrobi, może się trochę utrzyma. I tak musiała dwa razy nałożyć, bo moje brwi niestety po prostu nie lubią być widoczne.

 Na końcu była rzeka smrodka.
Po drodze minęliśmy całkiem ładne domki, ale jeszcze nie otwarte i prawdę mówiąc daleko od wszelkich restauracji i sklepów.
Moje nowe klapki <3
Agonda
Blisko Palolem znajduje się Agonda beach, ale trzeba tam pojechać rikszą, bo to kawałek. Na plażę można dojechać za 200R, wrócić już za jakieś 350R, nie zejdą z ceny, bo riksiarze trzymają się twardo razem, wiedzą, że innej drogi powrotu nie ma. Plaża ma bielszy piasek, bardziej turkusową wodę, jest mniej uczęszczana. Ma też o wiele wyższe i silniejsze fale. Jak ktoś lubi sobie poskakać z falami, to jest idealne miejsce dla niego.
 
 Znaleźliśmy sobie prześliczna knajpę na samek plaży z leżakami i parasolami.

Spróbowałam lokalnego piwa, King Fisher. Normalnie nie pijam piwa, bo nie lubię, ale przy wysokich temperaturach świetnie gasi pragnienie. Całkiem dobry, porównywalny powiedzmy do Lecha.
Miasteczko jest spokojne, niby sezon turystyczny już się zaczął, ale ta miejscowość z jakiegoś powodu nie była oblężona przez turystów. Może to dalsza lokalizacja, bo plażę zdecydowanie mają lepszą. Kiedy zeszliśmy znad wody do miasteczka okazało się, że nie ma prądu. Padł transformator na cały rejon i nie wiadomo, kiedy naprawią, a to oznacza brak klimatyzacji. Naprawili następnego dnia, czyli nie tak źle, aczkolwiek było trudno o kolację.
Riksiarz po drodze oczywiście pytał kim jesteśmy, skąd, dokąd itd. Jak się okazuje, w Palolem na stałe mieszka kilka polskich rodzin. Coraz więcej jest polskich turystów, ale raczej w okresie świąt Bożego Narodzenia.

Po drodze minęliśmy sporo drzew obwieszonych nietoperzami.
Bankomat
W pewnym momencie zaczęło nam brakować gotówki. W powiedział, że bankomat znajduje się zaraz za zakrętem w stronę Patnem beach, czyli jakieś 800 m dalej. No to ubrałam szorty i idziemy. 5 wiosek dalej nadal nie było bankomatu, a W dalej się upierał, że to już zaraz, no mówił, że blisko, no to przecież nie zaszliśmy daleko. Trochę sobie pokrzyczałam, że przeszliśmy już jakieś 7km, ja nie mam dość kremu z filtrem, ani wody, a mode uda są już tak obtarte, że klękajcie narody. Jakby mi powiedział prawdę, to bym ubrała długie spodnie. Numer stary jak świat, a ja znowu dałam się nabrać na W 'blisko'. Doszliśmy aż do tej stacji autobusów, gdzie się przesiadaliśmy.
Był tam bankomat, ale nie działał. Idziemy dalej, kolejna wioska, znowu nie działa, w kolejnej też nie. Zanim znaleźliśmy działający, przeszliśmy z 10km. W zadowolony, no to wracamy. Pokrzyczałam sobie znowu, że ma znaleźć rikszę i nie ma mowy. Dalej mówił, że blisko, a  moje wnętrze ud było jednym wielkim krwiakiem.

Spytaliśmy się riksiarza, czy zna jakiś bankomat działający. Tak, wioskę obok od Palolem, w budynku. Cały 1km, a nie 10 od nas.
Świątynia Kali
W pobliżu znajduje się świątynia Kali. Ponoć czynna, ponoć można zobaczyć. Spytaliśmy napotkanego riksiarza, czy wie gdzie to jest. Wie, może nas tam zabrać. Jechaliśmy chyba z godzinę, w pewnym momencie skręcił z prostej drogi w las. Tam stanął, powiedział, że poczeka tutaj, bo tam nie wjedzie, poza tym są węże.W po drodze opowiadał mi, że kult Kali ma się w Indiach dobrze i że jego znajomego próbowali porwać na ofiarę, ale uciekł.
W lesie stał jeden jedyny domek, w którym nie wiedzieli o co chodzi. Pewnie wiedzieli doskonale, kto stawia dom w środku lasu. Ścieżka prowadziła dalej wzdłuż murku, do schodków.
W końcu dotarliśmy na polanę, na której stały dwa budynki. Jeden faktycznie wyglądał na zadbany i funkcjonujący, ale nikogo nie było w pobliżu, poza dwójką dzieci.
Wróciliśmy do riksiarza. Powiedzieliśmy mu co widzieliśmy, i że chyba świątynia nie czynna. Odpowiedział nam, że czynna, po prostu ofiary składają w poniedziałki, a był czwartek.

Rekiny
Poszliśmy na plażę wieczorem. W był na brzegu, a ja poszłam do wody, która miała piękny kolor. Niebo było różowo-fioletowe, a woda odbijała błękitne światło. Stałam sobie w tej wodzie, skakałam na większych falach, relaksowałam się, chłonęłam ten spokój i piękno. Słońce zaszło, czas wyjść z wody. Odwracam się. Okazał się, że w swoim zapomnieniu nie zauważyłam jak zostałam otoczona przez stado Hindusów. Między mną a plażą było ze 20 młodych chłopaków, z aparatami i śliskimi minami. Ja w prawo, oni w prawo, ja w lewo, oni w lewo. Kazałam im spadać po swojemu, a oni mnie gonią z uśmiechami, robią zdjęcia i filmują. Czeeeść, jest Diwali, przyjechaliśmy tu świętować, chcieliśmy sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie z toba. Parę fucków i ciosów dalej jakoś dobrnęłam do brzegu. W nie mógł nic zrobić, bo zaraz by nasze rzeczy dostały nóg, poza tym nawet nie zwrócił uwagi. Wkurzyłam się mocno, domyślam się, że Rosjanek to nie spotyka, bo zawsze obok jest ogromnych rozmiarów Borys i nawet nie podchodzą. To o tym mówił Paweł.

Gdy wybiegli za mną na brzeg i jeszcze parę razy oberwali (ja się nie patyczkuję) akurat przechodziła biała parka, chudy chłopak z blondynką. Chłopacy do nich podeszli z tym samym tekstem, jest Diwali, chcemy zdjęcie pamiątkowe :D oczywiście, nie ma sprawy! Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok, jak zobaczyłam jak to zdjęcie wyglądało. Oczywiście, że było tylko pretekstem do zmacania. Ale, że macali też chłopaka, jakby się świat miał skończyć jutro, to się nie spodziewałam. Zamiast położyć mu rękę na ramieniu, podrapali go do krwi po plecach i załapali za tyłek. On akurat był z ludzi niezbyt walecznych, więc otoczony grupą 20 Hindusów po prostu się uśmiechnął i sobie poszli.
Pisałam wcześniej, że kupiłam sobie w Delhi sari. Koniecznie chciałam je w końcu założyć. Jakoś mi się udało, poszłam na plażę i kazałam W robić sobie zdjęcia. Byłam tak zajęta pozowaniem, że dopiero jak skończyłam zauważyłam jak ogromną mam widownię. Oczywiście męską. Pewnie zrobili mi o wiele więcej zdjęć niż W.

Maestro
W palolem można było spotkać sporo fachowców w swojej dziedzinie. W chciał koniecznie skorzystać z usług ich fryzjera. Zakład znajdował się w altanie godnej przeciętnej działki owocowo-warzywnej. Natomiast fryzjer wyczyniał cuda na najwyższym poziomie jakby to było nic.
Był również rzemieślnik, który sam robił instrumenty i nimi handlował. W zainteresował się bębnem, więc gospodarz nawet uczył go jak grać. Niestety W nie wymyślił jak ten bęben przesłać do Europy.
Syf, kiła i mogiła
Nie umiem niestety wypoczywać na plaży. Dotarliśmy na Goa o wiele szybciej, niż zakładałam, bo polecieliśmy samolotem. Nie wiedziałam dosłownie co ze sobą zrobić. Któryś dzień leżenia, co robić? Przewrócić się na bok lewy czy prawy? Iść do wody, czy leżeć? Czytać książkę? Nie czytać? Spisywać wspomnienia czy nie? Grać w Golden Sun 2? I tak całe dnie. Leżysz i możesz jedynie przewrócić bekon na drugą stronę, niech skwierczy równo. Jednego dnia nie dosmarowałam kawałka jednego boczka, ślad mam do dzisiaj. Od tego całego leżenia spuchł mi pośladek. Myślałam, że to jakieś odleżyny już chyba. Potem jak pojawiła się czerwona gula myślałam, że pewnie coś mnie ukąsiło i zaraz przejdzie. Niestety nie przeszło, skończyło się antybiotykiem i złuszczaniem już po powrocie. Dermatolog po oględzinach lupą stwierdziła, że to cysta, być może coś mnie ukąsiło i zostawiło trąbę. Świetnie, to mamy jeszcze wrzód na dupie w dodatku do infekcji zatok, która nadal mi nie przeszła, na którą również musiałam brać antybiotyk.

Jak wyżej pisałam, obtarłam uda podczas wycieczki do bankomatu. A potem się wykąpałam w oceanie. Byłam pewna, że coś mnie pokąsało i rozdrapałam. Potem pojawiła się egzema. Czerwone bąble, swędziały jak diabli, nie mogłam spać po nocy. Najgorzej, że zaczęło się roznosić po pachwinach, zaraz miałam to pod kolanami i w łokciach. To już infekcja 3. Polega ona na czymś, na co wcześniej nie zwróciłam uwagi. Otóż odpływ odsłania jakież 20 metrów plaży. Po plaży chodzą Hindusi i rzucają śmieci, potem idzie krowa, świnia, pies i robią dwójkę. Następnie przypływ to wszystko zakrywa. Potem człowiek się w tym kąpie. Jak to do mnie dotarło, to więcej do oceanu nie weszłam, poza Agondą, gdzie nie było ludzi ani zbyt wielu zwierząt. W związku z powyższym spodziewałam się infekcji intymnej, bo niby jak miałabym jej uniknąć? Modliłam się tylko o to, żeby mnie nie złapała przed powrotem, zostało już kilka dni, więc była na to szansa. Nie miałam nigdy takiej infekcji, jedynie zapalenie pęcherza, na które miałam leki. Ale legendy, jakie słyszałam o bólu i pieczeniu mnie skutecznie przerażały. Bałam się, że mnie trafi w środku nigdzie.

Do tego zaczęło mnie boleć dziąsło, spuchło też. Infekcja nr 4. Nie wiedziałam, czy to stan zapalny, czy po prostu zjadłam coś, co podrażniło mechanicznie. Znowu stres, czy zdążę dojechać do kraju, zanim mnie szlag trafi.

Po powrocie poszłam do laryngologa $$, dentysty $$, dermatologa $$. Ka ching, kasa leci. Nawet nie chciałam czekać i sprawdzać, czy dostanę tej infekcji intymnej czy nie, od razu pobiegłam po globulki $$. Wszystko przeszło, poza tym, że mam nadal ślad na pośladku i chyba zostanie już na stałe.

Powrót
Wracaliśmy z Bombayu, do którego trzeba było dojechać pociągiem. Pociąg wyjeżdżał z miejscowości Margao. Straszne miejsce, konkurować może chyba tylko z Agrą pod kątem brudu i brzydoty. Nie było zbyt wielu sklepów, żeby kupić cokolwiek do jedzenia. Ale za to było obwieszone lampkami.

I tu się zaczęły schody, jak wychodzić, to z bombą. Przejechaliśmy rikszą jakieś 10 hoteli i żaden nas nie chciał przyjąć. Okazało się, że rano rząd zdelegalizował pieniądze. Ponoć odkryli pociąg pełen pakistańskich podróbek, więc zdelegalizowali wszystkie banknoty, poza tymi najmniejszymi, których nikt nie miał, bo nic za nie nie można kupić i tak. Mieliśmy w ręku jakieś 10 tysięcy rupii w takich właśnie banknotach. Znaleźliśmy hotel, w którym zgodzili się dać nam pokój na zasadzie weź Pan więcej, ale daj pokój. Akurat standard w tym hotelu był wysoki, byłam zaskoczona łazienką.

Wieczorem poszliśmy coś zjeść za ostatnie drobne banknoty. Nie mieli ciekawe oferty, wzięliśmy ryż z warzywami i jakiś paneer.
Bilety na pociąg już mieliśmy na szczęście. Po prostu wsiedliśmy, tym razem do wagonu samolotowego, o wiele ładniejszego niż poprzednie. Jadąc cieszyłam się bardzo z powrotu, potrzebowałam koniecznie znowu znaleźć się w swojej Europie. Zjeść swoje jedzenie. Przede mną była jeszcze doba w podróży, ale dzielnie to znosiłam. Próbowałam wepchnąć w siebie jedzenie sprzedawane w pociągu, ale miałam już dość curry i kiepsko mi to szło. Minęło już tyle czasu, a ja nadal nie poszłam od tamtej pory do indyjskiej knajpy, po prostu mam blokadę przed tym gorzkim smakiem.

W Bombayu nie chciałam spędzać więcej czasu niż to konieczne. Widziałam go więc głownie z okna pociągu. Mijaliśmy kilka ogromnych osiedli na środku nigdzie. To tak jakby deweloper się reklamował - budujemy osiedle z dala od Bombayu! Potem kolejny - budujemy osiedle jeszcze dalej od tych tam! A my jeszcze dalej, nie będą Ci przeszkadzać!
Bliżej centrum jechaliśmy wzdłuż osiedli otoczonych murem. Za mur wyrzucało się wszelkie śmieci. Zapach był lekko mówiąc intensywny.
W końcu wylądowaliśmy na dworcu. Wysiedliśmy, samolot mieliśmy dopiero rano, wiec W chciał szukać hotelu chociaż na kilka godzin. Ja stwierdziłam, że nie, lepiej od razu jechać na lotnisko. Nie wiesz co się stanie do rana. Szukaliśmy riksiarzy, którzy by nas zawieźli. Nikt nie chciał, ponieważ mieliśmy tylko te zdelegalizowane pieniądze. Przekonaliśmy jednego, że za kurs wart 200R damy mu 5k, ale niech nas zawiezie. Wziął. Mieliśmy szczęście, że to był dopiero drugi dzień bez pieniędzy i jeszcze nikt nie wiedział jak to się skończy. Rząd obiecywał, że za tydzień już wprowadzi nowe. Bankomaty i banki był pozamykane. Po prostu zostawili kraj bez pieniędzy. Ostatecznie pieniędzy nie było kilka miesięcy, co spowodowało ogromny kryzys, ale my załapaliśmy się tylko na dwa dni. Nasz znajomy był akurat w innej części Indii i został tam jeszcze dwa tygodnie, nie tylko bez pieniędzy, ale też z tym problemem, że wyjął większość swoich emeryckich oszczędności na początku podróży, a teraz był nieważne.

Dotarliśmy na lotnisko, weszliśmy od razu do środka. Zostaliśmy wpuszczeni, bo jesteśmy biali. Normalnie wpuszczają ludzi tylko zaraz przed lotem, żeby nie koczowali na lotnisku. Ochroniarz spytał tylko, czy rozumiemy, że nie będziemy mogli wyjść i nas wpuścił. Musieliśmy spędzić tam noc, co było bardzo męczące, a nie mogliśmy sobie nic kupić. Udało mi się wymienić parę euro na drobne pieniądze, jeszcze legalne i kupić sobie kawę. W też wymienił, bo zastosowano limit na osobę, do 10 euro. Udało mi się kupić sobie kawę, w końcu lotnisko ma ceny lotniskowe.
Lotnisko bardzo ładne, ale pułapki na myszy są.
Bałam się, że znowu będziemy mieć opóźnienie, a mieliśmy tylko godzinę na przesiadkę w Abu Dhabi tym razem. Na szczęście udało się wyjątkowo i wylecieliśmy na czas.

Można by powiedzieć, że tu się kończy mój cykl indyjski, ale czekał mnie jeszcze jeden problem. Pojechaliśmy do domu rodziców, gdzie zostawiłam rzeczy na dole, żeby przypadkiem nie wnieść jakichś karaluchów z plecaka, dostałam coś do jedzenia. Zabrałam od nich swój samochód i pojechałam do siebie. Przed drzwiami okazało się, że przecież mama ma moje klucze i nie mam jak wejść. Musiałam jechać z powrotem do rodziców. Był 11 listopada, 2 w nocy, było bardzo zimno, chyba -5. Marzłam strasznie, a nikt nie otwierał. Waliłam w drzwi, trąbiłam klaksonem, krzyczałam, dzwoniłam. Otworzyli mi po 50 minutach. Nie słyszeli mnie. Nawet nie wiem jak mam opisać swoją rozpacz w tamtym momencie. W domu byłam po 3 w nocy.

Tak, teraz mogę skończyć swój cykl indyjski.

8 komentarzy :

  1. Piękne zdjęcia. Ale widok zza okna hotelowego okropny, tyle śmieci, że głowa mała.
    Zostaliście wpuszczeni na lotnisko bo jesteście biali, i do tego zostałaś "zmacana",nie miałbym się tam wybrać :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coz, staram sie pisac prawde, nawet jesli jest brzydka. Co bede ukrywac, macaja, ale nie tak bardzo jak myslalam, ze beda

      Usuń
  2. ale Ty musiałaś widzieć cudów w tej podróży... oprócz tego macania;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. costam widzialam :D przygoda fantastyczna, ale staram sie nie czarowac ;p

      Usuń
  3. Mój Boże, ale inne tam jest życie niż u nas, nie wiem czy bym się przyzwyczaiła, ale czyta się Twoje wspomnienia rewelacyjnie i ciekawe zdjęcia, chyba oddające rzeczywistość. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja na pewno nie, ale troche Polakow mieszka czy to w Delhi czy na Goa, zwlaszcza ze mozna tam zyc z polskiej emerytur

      Usuń
  4. A ja uwielbiam to, że piszesz szczerze i jak macali to macali. Przynajmniej potem jak mi się przydarzy taka wycieczka, to będę wiedziała, że macają i koniec :D
    A tak poza tym to po prostu tak oglądam zdjęcia, czytam i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to jak zupełnie inny świat. Z jednej strony kusi, żeby zobaczyć, a z drugiej akurat ja trochę bym się takiej podróży obawiała, ale z dwojga... Chyba i tak lepiej zobaczyć na własne oczy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej zobaczyc, ale dobrze sie zastanowic jak dlugo sie chce byc pozbawionym zapachów i smaków Europy, czlowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie to jest wazne.

      Usuń