10 lipca 2017

JODHPUR

Warning: Dziennik z podróży mocno subiektywny

Wyruszyliśmy wczesnym rankiem na dworzec w Jaipurze i odczekaliśmy grzecznie godzinne opóźnienie. Biorąc pod uwagę, że pociągi jeżdżą z jednego końca Indii na drugi, to nie jest tak źle w porównaniu do PKP. Na dworcu dostaliśmy czaj z wiaderka, udało mi się kupić jeszcze trochę chusteczek, bo zatoki nie dały mi nadal spokoju, ale za to gardło już nie bolało. Wsiedliśmy w pociąg do Jodhpuru, na który ostrzyłam sobie zęby od początku podróży. Po drodze mijaliśmy pola, na których odparowywano wodę, aby pozyskać z niej sól.
Wysiedliśmy na dworcu w o wiele luźniejszej atmosferze, niż dotychczas. Znaleźliśmy rikszę z licencją na zagraniczniaków. Następnym krokiem w podróży miało być Goa, W ułożył świetny plan podróży i zaczął mi go przedstawiać. Z Jodhpuru pojedziemy do Jaipuru, tam się przesiądziemy na pociąg do Bombaju, gdzie spędzimy kilka dni, ponieważ będzie Diwali i nie da się kupić już teraz biletów na pociąg, dworce będą nieczynne, wiec pewnie ze dwa, trzy dni tam posiedzimy, po czym wsiądziemy w pociąg na Goa, jadący cały dzień. Łącznie jakieś 5 dni, jak dobrze pójdzie z tymi biletami. Moja odpowiedź była krótka - nie ma mowy. Kazałam się zawieźć na lotnisko, kupiłam nam obojgu bilety do Bombaju. 'Ja płacę, ale kurde, lecimy, nie ma mowy. Nope. NIE. Nein.' W Bombaju mieliśmy się przesiąść na samolot do Vasco da Gamma, miejscowości na Goa, chciałam kupić nam od razu bilety, ale coś mi mówiło, że może lepiej nie. Lecąc do Indii mieliśmy godzinę opóźnienia, gdybyśmy znowu mieli opóźnienie, to moglibyśmy nie zdążyć.

Jechaliśmy przez bardzo ładne miasto. Oczywiście, jazda nadal polegała na przetrąbieniu sobie drogi, ale było czyściej, dużo kwiatów, odmalowane budynki, na ulicy nie było krów co metr. Minęliśmy wiele terenów rządowych otoczonych długimi, wysokimi murami. Na lotnisko oczywiście riksiarz wjechać nie mógł, bo to kosztuje ekstra, przed lotniskiem stać nie mógł, więc musiał pojechać. Na lotnisku chciałam wejść do środka i poszukać biura linii lotniczych. Pani strażniczka mi powiedziała, że kasa biletowa jest w okienku w ścianie budynku. Przeszłam kawałek i faktycznie, w ścianie było okienko, takie małe, z kratą. Poprosiłam o bilety do Bombaju, zapłaciłam kartą, wszystko pięknie przeszło. Wiedziałam już przy okazji ile zajmuje dojazd na lotnisko. Z powrotem musielismy wziac riksiarza lotniskowego, chcial dwa razy wiecej kasy, 600. Odwróciliśmy się na pięcie, nie dzięki. Idziemy, idziemy, 3,2,1... Wait! My friend! 500! Nie nie, przyjechalismy za 300. Nie mozliwe! 500! Ok, nie dzieki. Zszedł do 400, ale to nie dało się więcej utargować, facet musi płacić ekstra za to, ze może tam w ogóle stać.

Hotel
My friend zawiózł nas do hotelu z licencją na zagraniczniaków. Hotel był w bardzo ładnym miejscu, blisko wieży zegarowej, w dzielnicy Błękitnego miasta. Zostawiłam W w rikszy i poszłam na inspekcję. Pan pokazał mi pokój na 5 pietrze, bez windy niestety, ale za to jaki widok. Wifi było, miękkie łóżko było, toaleta czysta, z polewaczką zamiast prysznica. Biere. Plz take my money.
Musiałam zejść do W i wejść z powrotem. Na ścianie był piękny napis: Przyjedź jako nieznajomy, zostań jako gość, wyjedź jako przyjaciel. Właściciel był przemiły, taki z sercem na dłoni. W hotelu pracowała cała jego rodzina, żona i córka gotowały w kuchni. Ogarnęliśmy się szybko w pokoju, ale nie mogliśmy przestać wyglądać przez okno. Weszliśmy jeszcze piętro wyżej na taras, gdzie była hotelowa restauracja.
Zauważyłam, że w Rajasthanie klatki schodowe są często na zewnątrz budynku. Idzie się zewnętrznymi schodami i po prostu wchodzi do pokojów, w związku z czym wiele czynności odbywa się na widoku.

Fort Mehrangarh
Właściciel hotelu zawołał nam rikszę, swojego znajomego oczywiście. Poprosiliśmy o zawiezienie nas do fortu i poczekanie na nas. Jechaliśmy przez miasto i byłam bardzo zaskoczona tym, jak mało śmieci leży na ulicach. Widziałam ze dwie krowy, ale były w oborze, a nie na ulicy. Psów mało, małp nie widać. Aż jak nie Indie. Po raz pierwszy od przyjazdu zdjęłam maskę pyłową i mogłam oddychać. Riksiarz tłumaczył, że Rajasthan to inny kraj przede wszystkim, nie to co reszta Indii, fe, to brudasy. Ale Jodhpur to już w ogóle jest najpiękniejszym miastem regionu i ma swoje zasady, nieco inną jurydykcję i tradycję! Jodhpur ma nadal wspaniałego Maharadżę. Teoretycznie wraz z datą konstytucji Indii władza królewska została zniesiona, ale w Jodhpurze odniosłam wrażenie, że niewiele sobie z tego robią. Nadal nazywają byłego Maharadżę Maharadżą i mówią o nim z wielkim szacunkiem. Wygląda na to, że Maharadża nadal jest aktywny i wiele robi dla miasta, ale raczej za pomocą wpływów politycznych oraz majątku, który zachował mimo zmian. Riksiarz zostawił nas na parkingu dla rikszy, dalej nie mógł wjechać.
Weszliśmy do fortu, zapłaciliśmy za bilety oraz za pozwolenie na robienie sobie zdjęć, bo było to płatne od aparatu, i tym razem zwiedziliśmy, bo ponoć warto, tak twierdzili 'przyjaciele', którzy pisali do mnie na instagramie, bo zobaczyli po lokalizacji, ze jestem w Indiach. Gdzieś między ogłoszeniami z gatunku 'chlopak na telefon, posiadam wielblada i studnie' udało mi sie calkiem przydatne informacje uzyskać i sensownie porozmawiać. To właśnie stąd się dowiedziałam, żeby odpuścić Udaipur i jechać do Jodhpuru.
Najpierw wchodzi się na górny poziom, gdzie znajdują się armaty i fortyfikacje. Widok na miasto jest przecudowny.
Mogliśmy też dobrze zobaczyć w powiększeniu pałac Maharadży, który nadal do niego należy i jest jedną z największych prywatnych posiadłości na świecie. Ponoć Maharadża nadal w nim mieszka, aczkolwiek jak to zwykle bywa, aby utrzymać tak dużą posiadłość, część została zamieniona w hotel, a część w muzeum.

Dalej wchodziło się zwiedzać komnaty, muszę przyznać, że to były jedne z najpiękniejszych wnętrz, jakie widziałam.
Sala ceremonialna
 Sala z kołyskami dla dzieci w części haremowej.

Sala audiencyjna, przewodnik mówił, że tutaj kobiety z haremu tańczyły dla Maharadży.


Komentarz chyba jest zbędny, po prostu pięknie. Przy wyjściu z fortu znajdował się zespół muzyczny, który grał pod wpływem monet. Bardzo ciekawa muzyka, więc chcieliśmy posłuchać.

Podczas zwiedzania nikt się szczególnie ani na nas nie gapił, ani nie zaczepiał, faktycznie zupełnie inny kraj. Poszliśmy odnaleźć riksiarza w umówionym miejscu i spytałam się o inne miejsce, które widziałam w googlach - Jaswant Thada. Wydawało mi się, że to daleko, a to jest tuż za zakrętem. A już miałam sobie to miejsce darować.

Jaswant Thada
Jaswant Thada to grobowiec wzniesiony na cześć Maharadży Jaswant Singh II. Wokół grobowca znajduje się staw oraz piękny ogród. Wszystko jest bogato zdobione, choć dość proste. Ściany wykonano z białego marmuru, ale okna sa zrobione z płyt tak cienkich, że delikatnie przepuszczają światło, a do tego są zdobione w ażurowy wzór. Ponownie zapłaciliśmy za bilety i za pozwolenie na robienie zdjęć.
 Z tarasu rozciąga się z kolei cudowny widok na fort, niestety o tej porze- pod słońce.
 
Atrakcja wycieczki - znak, który tak wiele mówi XD  Jeszcze czegoś takiego nie widziałam, widocznie ktoś musiał spaść robiąc sobie selfie i stąd to wszystko.
Wnętrze mauzoleum, nie wolno oczywiście wchodzić w butach na biały marmur. Gdy już się rozejrzeliśmy, W przyuważył ogłoszenie, coś z gatunku - kosmiczne oczyszczanie aury kryształami. Za darmo. Koniecznie chciał iść i mnie zaciągnąć. Ja z kryształów, to mogę co najwyżej pić bacardi, a nie się nimi oczyszczać, musiałam troche poodmawiać, aż w końcu poszedł sam. Ja zostałam na zewnątrz za dwójką pracowników. Hello my friend, skąd jesteś. Standardowy zestaw pytań str. 1. Z Polski. Ooo, Polska, tak, znamy Polskę. Znasz Stefana Norblina? Nie, nie znam. To polski artysta, malował freski szanownemu Maharadży w pałacu, tym tam, na horyzoncie. Tego się nie spodziewałam.
Po 10 minutach W w końcu wyłonił się z pokoju z miną tak szczęśliwą, jakby właśnie dostał awans. Bardzo próbował namówić mnie, żebym też poszła, ale niestety w tym życiu nie jestem za bardzo uduchowiona i uparcie odmawiałam. Facet, który dokonywał tej magicznej ceremonii czesania aury opowiadał, że jest z zupełnie innego regionu Indii, ale czuje powołanie i jeździ w różne miejsca i pomaga ludziom zrozumieć ich wewnętrzne połączenie z kosmosem. Faktycznie, nie chciał pieniędzy, co było jakimś ewenementem biorąc pod uwagę wszystkie poprzednie otrzymane przez nas darmowe błogosławieństwa, 1000R my friend. I tak je otrzymał, w końcu jest to jakaś praca, W był bardzo zadowolony, a my staraliśmy się wspierać miejscowych, o ile tylko nie było to na nas wymuszane w napastliwy sposób.

Wieża zegarowa
Wróciliśmy do naszego riksiarza i poprosiliśmy o zawiezienie nas z powrotem do hotelu. Rozliczyliśmy się z nim odpowiednio za trasę i czekanie na nas. Poszliśmy stamtąd na lokalny rynek, poszukać owoców na kolację. Rynek zbudowany jest wokół wieży zegarowej. Podobał mi się najbardziej ze wszystkich rynków do tej pory. Miał zupełnie inny klimat, nie był nastawiony typowo na pamiątki i turystów, miał typowo targową atmosferę.
Targowisko jest przede wszystkim o wiele luźniejsze, nie jeżdżą po nim ciągle motory i można na chwile stanąć spokojnie i zebrać myśli, nie martwiąc się o to, że ktoś nas zaraz rozjedzie. Było też o wiele ciszej, o wiele mniej trąbienia. Jak również na zdjęciach widać - było o wiele czyściej.
Bardzo mi smakowały te owoce w misce i te maleństwa pod nimi. Nie wiem jak się nazywają, ale mają ciekawy, orzechowy posmak.
Kobiety w Jodhpurze noszą swoje sari nieco inaczej, szal nie jest przyczepiony do ramienia, tylko zakładany jest na głowę. Po tym można poznać do której religii przynależy dana rodzina. Jodhpur, jak i Rajasthan ogólnie, leży jednak mocno w kulturze muzułmańskiej. Już wcześniej pisałam, że muzułmańskie dzielnice miast wydają się jakby czystsze i bardziej uporządkowane. Tutaj widać było wyraźnie tę różnicę, bo całe miasto było zupełnie inne niż dla porównania np. Delhi. Niebo, a ziemia.
Potrzebowaliśmy kupić trochę wody, zauważyłam sklep z wodą w lodówce i weszłam do niego, W został na zewnątrz. Za lada stał młody chłopak, szeroko się uśmiechnął na mój widok. Poproszę dwie butelki wody. Jesteś piękna. Dziękuję, dwie butelki. Jesteś taka piękna :D Dziękuję, wodę proszę. Chwilę mi to zajęło, zanim w końcu mi dał tę wodę. W pytał co tak długo? Opowiedziałam jak było, ja oczywiście byłam tym zniecierpliwiona, a W twardo, żebym dała spokój, bo właśnie zrobiłam chłopakowi dzień, dla niego to musi być cudowna sprawa. No cóż, ja chyba nie umiem w komplementy.
Wróciliśmy do hotelu i poszliśmy znowu na dach, do restauracji. Wzięłam jak zwykle paneer butter masala.Przejrzałam kartę dokładnie, nope, nadal zero alkoholu. A coraz bardziej czułam, że mój układ trawienny potrzebuje się odkazić. Niestety, nie tutaj. To był jeden z powodów, dla których tak mi się spieszyło na Goa. Plus liczyłam, że leżenie plackiem może wysuszy mi zatoki. Trochę pożałowałam, że miałam bilety kupione na następny dzień, bo Jodhpur zdecydowanie jest warty spędzenia nim kilku dni, chociażby po to, żeby gapić się na fort.
Co jakiś czas było słychać wybuchy, co dla mnie było stresujące. Lokalna młodzież po prostu lubi bawić się fajerwerkami. Zabierałam się za deser, gdy nagle rozległo się przeciągłe wycie z wielu megafonów rozmieszczonych po całym mieście. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałam i nie wiedziałam o co chodzi. AAAAAAIEEEEEOOOUUAAAAAAAEEEEE! Czy to jakiś alarm? Ogłoszenie? AAAAAAAAUUUUUAAAUAUAUAAAAAA! Ale głośne, aż dudni po głowie. Facet przy mikrofonie przerwał, aby wziąć oddech i zaczął znowu AAAAOOOEEEEEEOOOOO! Dopiero po paru minutach doszedł do końca słowa - AAAAAIIIEEEUUUAAAOOOEEEEAAAALLAHU AKBAR! Wtedy do mnie dotarło, że to modlitwa, obowiązkowa najwyraźniej dla całego miasta. W oddali słyszałam, że z innych megafonów wydobywają się inne głosy, chyba każdy meczet ma swój system dolby surround. Ciągnęli tę pieśń jeszcze kilka minut. Człowiek zbiera nowe doświadczenia w tym kraju co krok.
Wyspałam się w końcu tej nocy. Rano zebraliśmy rzeczy i wyruszyliśmy na lotnisko. Zobaczyliśmy co najważniejsze, aczkolwiek miałam jeszcze kilka rzeczy na liście, których nie udało się zrealizować. Przede wszystkim na forcie jest zainstalowany system lin zipline Flying Fox Experience. To jest ta atrakcja, gdzie się człowiek podpina uprzężą do liny i spuszcza po niej na drugi koniec. Całość trwa godzinę i składa się chyba z 6 lin. Ja z moim lękiem wysokości oczywiście pewnie bym przez godzinę mówiła po łacinie, ale dla widoku chyba warto. Niestety W stwierdził, że nie nadaje się do spędzenia godziny we wpijającej się uprzęży z wielu powodów, chociażby przez jego poprzednie urazy kręgosłupa. A sama się na to nie pisałam, ponieważ po godzinie wylądowałabym na drugim końcu fortu, w innej części miasta, sama. Nie wiem jak i czy byśmy się odnaleźli. Mógłby teoretycznie poprosić riksiarza o zawiezienie się na drugą stronę, ale to było zbyt ryzykowne, nie chciałam się rozdzielać. Wkleję Wam tutaj oficjalny filmik Flying Fox.
Dalsza podróż
Dojechaliśmy na lotnisko z odpowiednim wyprzedzeniem. Wszędzie, gdzie tylko mieściła się kartka A4, widniało ogłoszenie, że Samsung S7 Note jest niedozwolony na pokładzie samolotu. Na szczęście takiego nie mam, ale chyba bym się załamała, gdybym wydała takie pieniądze na telefon, a on stwarzał ryzyko wybuchu. Przez security przepuszczają na lotnisku dopiero około 30 minut przed planowanym odlotem. Przeszliśmy przez bramki bez problemu, mimo, że każde z nas miało nóż sprężynowy w plecaku i gaz pieprzowy. Przeszliśmy do poczekalni, znaleźliśmy tablicę odlotów, na niej widniał nasz lot do Bombaju, ale bez informacji o bramce. Czekamy, czekamy, mija godzina, nic. Obok nas szalały dzieci, kopały, krzyczały, świrowały. W mi wyjaśnił, że w Indiach dzieciom nie zwraca się uwagi na zachowanie. Jest jakaś taka zasada, że tego się nie robi, nie wynika to absolutnie z lenistwa czy zaniedbania. Także rodzice dzieci, choć niezbyt zadowoleni, milczeli. Minęła druga godzina i w końcu pojawiła się informacja o bramce. Strażnik otworzył drzwi i wypuścił nas na płytę lotniska, gdzie przeszliśmy do samolotu, w którym spędziliśmy jeszcze 40 min przed odlotem. Byłam już mocno głodna. Na pokładzie dostałam niesmaczną kanapkę Subway w stylu curry i mocno przeterminowanego kitkata. 

Lot trwał krótko, widoki z okna były ciekawe. Bombay (teraz się nazywa Mumbai) z góry wygląda interesująco, bo nie czuć jego zapachu. Po świeżym, górskim powietrzu Jodhpuru zapach uderzył mnie dość brutalnie z nozdrza, gdy tylko otworzyły się drzwi samolotu. Podstawiono nam autobus, który przewiózł nas do wejścia. Wyszliśmy do strefy przylotów, gdzie poszukałam informacji turystycznej, żeby dowiedzieć się, gdzie kupię bilety lotnicze. Na szczęście nie kupiłam ich od razu, bo mieliśmy tylko 3h opóźnienia, nie zdążylibyśmy. Zamiast okienka Air India było biuro podróży, w którym kupiliśmy bilety, ale kosztowały 400zł drożej niż dzień wcześniej. Trudno, zapłaciłam, to nieduża cena za ominięcie 5 dni czekania na pociąg.

Udało nam się przejść do strefy wylotów bez wychodzenia na zewnątrz. Ze względu na obłożenie ochrona wpuszcza tylko ludzi z biletem i tylko parę godzin przed lotem, aby uniknąć koczowania. Zobaczyłam ze środka jak wygląda sytuacja za drzwiami i faktycznie, był tam rozbity obóz. Muszę przyznać, że lotnisko w Bombayu jest faktycznie światowej klasy. Bogato zdobione, czyste, same drogie marki. Poszukaliśmy informacji o locie, nadaliśmy bagaż i dostaliśmy swoje karty pokładowe. Ustawiliśmy się w kolejce do security, stoję, stoję, ludzie się gapią, coś tam szepczą między sobą. W końcu starszy mężczyzna zaczął coś do nas mówić w swoim języku. Gestykulował i pokazywał, że tu nie można stać, trzeba stać w kolejce obok. Patrzę - aha, no tak. Stanęłam w kolejce dla mężczyzn, dla kobiet jest obok... No nie nauczę się tej zasady, po prostu nie umiałam nie zapomnieć, że tu nie ma koedukacji. Stanęłam grzecznie w kolejce dla kobiet, dostałam opaskę na torebkę, że to jest mój bagaż podręczny i że został sprawdzony. Torebka poszła na taśmę, a ja do boksu otoczonego zasłonami. W boksie była młoda dziewczyna, pracownica ochrony, miała dokonać przeszukania, ale ręce jej się trzęsły i zamiast tego mówiła tylko jaka jestem piękna. A wyglądałam jakby mnie walec przejechał. To, że nie umiem z komplementy to jedno, ale to, że ktoś tak piękny jak ona tak reaguje, to jest aż smutne. Dziewczyna była śliczna, piękne, lśniące włosy, idealna figura, białe równe zęby. Odpowiedziałam, że dziękuję, ale ty jesteś piękniejsza. Prawie się przewróciła. Przepuściła mnie bez przeszukania. 

Przeszliśmy do wewnętrznej części lotniska, gdzie mogłam w końcu coś zjeść. Wybrałam subwaya, najbardziej europejska wersje, jaką mogłam wybrać z menu. W poszedł do Pizza Hut, niestety nie był zadowolony. Niewiele składników tej pizzy było prawdziwych, ser zdecydowanie był lewy. No i pizza miała smak curry. Obok, na środku strefy gastro, skrzypaczka grała muzykę na żywo. Niestety zachodnią, a ja bardzo chciałam posłuchać ichniejszej.

Przeszliśmy do strefy z terminalami, był to długi spacer korytarzami zdobionymi dziełami sztuki. Po 30 min opóźnienia podstawili nam w końcu samolot, był już późny wieczór. Wsiedliśmy, posiedzieliśmy jeszcze godzinę zanim w końcu odlecieliśmy. Znowu dostaliśmy niesmacznego subwaya i przeterminowanego kit kata. Aczkolwiek muszę przyznać, ze stewardessy Air India mają piękne stroje. Po dniu w podróży w końcu wylądowaliśmy na Goa. Znaleźliśmy hotel na jedna noc, z widokiem na ocean. Byłam tak zmęczona, że po prostu padłam i zasnęłam.

W następnym odcinku:
- czy znajdę w końcu alkohol?
- ile infekcji mozna miec na raz?
- że jak duży był ten pyton?
- diagnoza telepatyczna w łączności z kosmosem
- składanie ludzi w ofierze bogini Kali

12 komentarzy :

  1. Kurczę, gdyby tak mnie komplementowali przy kupowaniu wody to chyba bym wynosiła ją ze sklepów hektolitrami :D Nie gadaj, że taki komplement nie sprawił, że na Twojej buźce nie pojawił się uśmiech :D
    I jeszcze później na lotnisku komplementy... najwyraźniej musisz coś w sobie mieć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no coz, nie lubie nachalnosci, a te ich kobiety sa naprawde piekne

      Usuń
  2. nie mogę się napatrzeć na to miejsce:D widzę że zrobiłaś tam szał:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne zdjęcia. Niezapomniane chwile i przeżycia na wiele lat.
    mama-urwisa.blogspot.co.uk

    OdpowiedzUsuń
  4. WOW ale pięknie zazdroszcze ci kochana:**

    buziaki:*
    WWW.KARYN.PL || FACEBOOK || INSTAGRAM

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczę, pisałam Ci już, że masz bardzo ciekawe życie? I widzę, że mam trochę do nadrobienia na Twoim blogu:)Chętnie poczytam i pooglądam Twoje zdjęcia. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Starożytność na wyciągnięcie ręki! Zazdroszczę. Niesamowite miejsce, piękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pięknie pokazane i opisane :) mama nadzieję że i ja kiedyś tam dotrę :)

    OdpowiedzUsuń