14 lutego 2018

KAMBODŻA

Warning: Dziennik z podróży mocno subiektywny

DOJAZD
(to bedzie dlugie, jak kogos nie interesuja kwestie logistyczne, to moze smialo pominac) 
Dwa tygodnie temu wróciłam z wyjazdu, który obiecywałam sobie od dawna, ponieważ w tym roku stuka mi 30stka. Tak sobie wymyślilam, ze pojade skreslic jakis punkt z mojej bucket list, a na niej mam przede wszystkim starozytne budowle. Tak wlasciwie, to chcialam jechac na objazdowke po Meksyku, Belize i Gwatemali, po miastach Majów, nawet miałam upatrzoną wycieczkę z biura podróży. Na stronie pokazywali cene last minute 5500zł. Poszlam do biura wypytac sie jak to wyglada. Nagle z 5500 sie zrobilo prawie 10k, bo codziennie trzeba dac wszystkim napiwek, zadne wstepy nie sa policzone, nic. Sniadanie rano, wieczorem obiadokolacja, a caly dzien intensywne zasuwanie. Plus w biurze mowili otwarcie, ze bedzie problem z wegetarianskim jedzeniem, bo ono w tej czesci swiata nie za bardzo istnieje, ale tak sie zlozylo, ze moja znajoma pojechala na te wycieczke (za 16k, bo zostala jeszcze tydzien w hotelu na Meksykanskiej plazy) i powiedziala mi, ze byli na wycieczce wegetarianie i dostawali wege jedzenie. W kazdym razie, majac do wyboru 10k za tydzien i niepewne wyzywienie, a pojechac na spontanie do tanszej Azji, gdzie raczej zawsze sie znajdzie jedzenie, wybralam Azje. Na Meksyk przyjdzie jeszcze czas.
Zaczelam szukac biletow, szybko sie bardzo rozczarowalam i zdziwilam, poniewaz z mojego najblizszego lotniska, czyli Berlina, nie lataja zadne dobre linie, poza Lufthansa, ktora kosztuje dwa razy tyle. Najblizej jest Frankfurt, do ktorego nie mam ani pociagu, ani busa. Jak to jest, ze z Warszawy lataja dreamlinery Etihadu, Emiratow, Qataru, a z takiej stolicy, jak jest Berlin, nie? Mialam do wyboru jechac dodatkowe 6h do Warszawy i miec komfort, albo kupic cos z Berlina. Znalazlam polaczenie za 2800 linia Aeroflot. Sprawdzilam ich w googlach, ale raczej wizualnie. Samolot, to samolot, liczy sie siedzenie. To tylko lot, przezyje. Patrze, siedzenia ok, telewizory sa, wyglada ok. Do tego 2h przesiadki w Moskwie, loty z Warszawy mialy po 10h. Spakowalam plecak i dzielnie siedzialam w domu ile moglam, zeby przypadkiem sie nie rozchorowac. Szlo dobrze, az sie rozchorowalam dzien przed wyjazdem. Ale ok, ja wiem, jaki antybiotyk mi pomaga, zdazylam po niego poleciec do lekarza, od razu zaczelam brac, nie bedzie tragedii, zaraz mi przejdzie.
Lot byl do Bangkoku, znalazlam tam ladny, tani hotel z basenem, zaraz przy lotnisku, z ktorego mialam leciec do Kambodzy. Biletu do Kambodzy nie mialam, zeby nie kusic losu, gdybym sie spoznila czy cos. Mialam opracowany misterny plan, ktorym samolotem lece na calej trasie, lacznie 4 loty w samej Azji, ale na zaden nie kupilam biletu, bo nigdy nie wiadomo. Pomine w tym poscie dzien spedzony w Bangkoku, opisze to w poscie o Tajlandii, zeby wszystko bylo na swoim miejscu. Takze chora wsiadlam w busa do Berlina, ubrana na cebule, bo zimowej kurtki nie spakuje do plecaka potem, a na lotnisku zgubilam czapke. Oczywiscie podczas odprawy online nie bylo nigdzie opcji poproszenia o wege zarcie, a na lotnisku jest juz za pozno, trzeba to zglaszac 24h wczesniej, tylko ze nie ma komu. Wsiadlam do samolotu, siedzenia ok, w tym do Moskwy nie bylo telewizorow, bo to byl taki mniejszy Airbus. Bylo mi troche goraco podczas lotu, ale byl krotki, wiec jakos nie zwrocilam uwagi az tak. Krotki, ale z opoznieniem 1.20h. Krazylismy nad Moskwa dlugo, co zjadlo wiekszosc z naszych 2h na przesiadke. Przeszlismy ponownie przez kontrole, za bramkami byla pani, ktora stawiala sprawdzonym ludziom pieczatke na bilecie. Na tym polega jej praca, postawic pieczatke bez znaczenia, uwielbiam taka biurokracje.
Drugi lot byl juz Boeingiem 777, z telewizorami, ale nie mial kamer pokazujacych co jest pod samolotem. Dostalismy miejsca na srodku, ale na poczatku rzedu, wiec moglismy swobodnei wyciagnac nogi przed siebie. No to co, rozloze sie wygodnie, poogladam film, potem przespie. Bylo cieplo, ale przeciez zaraz uruchomia klime. Uruchomili. Puscili z dmuchaw gorace, suche powietrze. Na oko ze 30 stopni, totalnie suche. Chcialam puscic sobie jakis film, ale nie moglam otworzyc oczu, bo bolaly. Gardlo bolalo, bylo suche na wior, a oni nie podawali za czesto picia. Zalaczyli za to balsam do ust, co chwile go uzywalam, bo byly suche i popekane. Skora mnie piekla, oczy zaczely ropiec, bylo ciezko je rozkleic. I tak spedzilam 10h lotu, cierpiac i mantrujac 'chce umrzec'. Jedzenie bylo oczywiscie niesmaczne, same miesne opcje, a jak. Ale to mieso wygladalo tak, ze ja dziekuje. Do jedzenia nie dawali picia, jeszcze tego nie widzialam. Podali je tak po godzinie, jak zbierali tace. A przez godzine czlowiek siedzial uwieziony pod ta taca, nie ma jak sie ruszyc.
Jakos mnie ominela informacja, ze nie lata sie z katarem, bo moze rozerwac blone bebekowa. Jak zaczelismy schodzic, czulam straszny bol w trabkach sluchowych i nic nie szlo z tym zrobic, a schodzilismy bardzo dlugo. Jak wyladowalam, bylam w 80% glucha, bo wtloczylo mi flegme od srodka do uszu, co przechodzi dopiero tak po 2-3 tyg po tym, jak sie wyleczy katar (juz to przerabialam), i bylam niema, bo mi rozwalilo gardlo juz calkowicie. Takze tego, bylo wesolo, nie slyszalam, co w do mnie mowi, ani nie moglam go zawolac, jak gdzies odchodzil, a ja zostawalam w tyle. W hotelu zaczelam googlowac cos na ten temat i sie dowiedzialam, ze wlasnie moze rozerwac bebenki, a ja mialam leciec nastepnego dnia do Kambodzy. Porozmawialam o tym z W, powiedzial, ze do Kambodzy jedzie sie najpierw pociagiem, potem na granicy lapie busa i ze to super pociag, beda widoki i w ogole. Ja w widoki z pociagu nie wierze, jak W powiedzial, ze to trasa 8 h, to tez nie uwierzylam. 8 h jedzie bus, a pociag jakies 13 czy cos. Malowal mi sie dzien w pociagu, ale do wyboru mialam ogluchnac, albo to. Szczerze sie balam samolotu, bolaly mnie uszy, bylam wykonczona, wiec juz chciaam ten pociag. Spytalismy sie ladyboya na recepcji gdzie mozemy kupic bilet do Kambodzy. Kambodza? A co to? No, Kambodza, kraj obok. Ee? Ona nie wie co to Kambodza. Dobra, mysle sobie, to musi byc problem jezykowy, bo slysze, ze ledwo mowi po ang. Wpisuje w google maps Kambodza, patrz, tu chce jechac. Eeee? Spojrzala jakby pierwszy raz mape widziala. Kamboodzaa? Nie znam. Co ciekawe, cokolwiek robila, zwracala sie do mnie, a W olewala. Zauwazylam to jeszcze wiele razy w Tajlandii, ze jak podchodzi kobieta z mezczyzna, to zwracaja sie do kobiety i to jej daja do podpisu dokumenty i rachunki i reszte. Mi pasuje.
Ok, widocznie nie zna kraju obok. No dobra, pojechalismy i tak na miasto zjesc, a przez miasto biegnie siec pociagow nadziemnych i sa kasy biletowe. Przy automacie stal pan, ktory pomagal kupowac bilety. Tak tak, jak pomoge, madam. Ja jestem od tego. Chcemy pojechac do Kambodzy. Eee? Nie mial bladego pojecia co to jest Kambodza. Pani w okienku kasy biletowej tez nie ma pojecia co to jest Kambodza, nawet jak pokazywalismy na mapie. Kilka godzin pozniej doszlam do wniosku, ze chce leciec samolotem, nie spedze doby w pociagu, busie, kij, najwyzej ogluchne. Pojechalismy taksowka na lotnisko, kupilismy na miejscu bilet Airasia, pani nam skasowala jeden bagaz do 20 kg, i w to weszly nasze dwa plecaki po 10kg. Bagaz Airasia jest dosc drogi, kosztuje niemal drugie tyle, co lot, wiec zaoszczedzilismy. Na lotnisku trenowal F16, krecil beczki, nagle hamowal, znowu ruszal, mozna bylo poogladac, odlatywal tylko jak jakis samolot startowal czy ladowal. Airasia zaskoczyla mnie pozytywnie komfortem, super klimatyzacja, mila obsluga, bilet bez bagazu kosztowal 380zl, a standard o niebo lepszy niz w Aeroflocie za 1500. 
 Na lotnisku kupilam sobie taki sztyft do nosa, super rzecz, jak sie odkreci wyzej, to po prostu wacha sie olejek mentolowy, a jak sie odkreci nizej, to mozna skropic tym olejkiem ubranie. Wiadomo, troche od niego przechodzi katar. Wzielam tez zatyczki do uszu, jak bylismy juz w powietrzu, poczulam jakby mi ktos wbijal igly od srodka do uszu i mije odetkalo. Skoro bylo dobrze, to zatkalam uszy zatyczkami, dopychalam je jeszcze palcami, w nadziei, ze z takim wyrownanym cisnieniem wyladuje i mi uszu znowu nie zatka. Patent dobry, przy ladowaniu bolalo tylko troche, wyladowalam z odetkanymi uszami. Niestety, jak tylko wysiadlam z samolotu, znowu mi je zatkalo. Nie ma tak dobrze, a praaawie sie udalo. Ale ok, przezylam, nie ogluchlam.
WIZA
W samolocie stewardessa rozdaje karty imigracji, trzeba tam wpisac nr lotu, ktorym sie przylatuje, ktorym sie odleci, kiedy sie odleci, nr paszportu, swoj adres zmieszkania, swoj adres hotelu. Pani z Airasia nas uprzedzala, ze moga nas nie wpuscic jesli nie mamy biletu powrotnego. Ale w koncu na lotniskach zawsze sa biura, to najwyzej kupie. Nie chcialam kupowac od razu, bo moze bede chciala zostac dluzej. Wiec wpuscili nas bez problemu bez lotu powrotnego, ale hotel, ktorego nie mialam, musialam wpisac. Mialam jakis zapisany w telefonie, do ktorego chcialam isc, wiec go wpisalismy. Odnioslam wrazenie, ze oni tam absolutnie nie maja nic do tego ile bedziesz siedziec, przedluza wize, dopoki moga za to skasowac w USD. Wjazd do Kambodzy kosztuje 30USD. Trzeba sie popatrzec w kamere, trzeba dac im zdjecie takie jak do dowodu, ja zabralam takie z domu. Co ciekawe, nie wklejaja go w wize ani nic. Nie mam zadnych zdjec z lotniska, bo byl scisly zakaz ich robienia, a szkoda, bo zobaczylam przepiekny przyklad biurokracji i tworzenia zawodow tylko po to, zeby wcisnac siostrzenca. Za lada siedzialo jakies 15 osob. Dalam swoj paszport pierwszej, jej tez zaplacilam w USD. Paszport zostal przesuniety po ladzie przed tych 15 osob, kazda go dotknela i przesunela, i na tym polega ich zawod, za to sie im placi. Ostatnia osoba wypelnila wize i wkleila ja do mojego paszportu.
Lotnisko samo w sobie mnie zaskoczylo, jest ladniejsze niz to kolo mojego miasta. Wszystko od linijki, czysto, nowoczesny design, ale nawiazujacy do tradycji. Maja tez wifi, ale zeby dostac dostep trzeba podac sporo danych, w tym chyba tez nr paszportu. Po wyladowaniu stwierdzilam, ze dobra, jestem w Kambodzy, udalo sie, to kupie na lotnisku od razu bilet do Singapuru. Nie mialam zapisanego tym razem konkretnego lotu, a nie chcialam podawac numeru paszportu, zeby sie dostac do wifi. Ale jak sie okazalo, w biednej Kambodzy, trzecim swiecie niby, kazdy ma iphona i internet 4G. Poprosilam jakiegos chlopaka siedzacego na lawce, zeby mi pozwolil to sprawdzic na swoim telefonie. Przerwalam mu siedzenie na FB. Zrobilam sobie zdjecie ekranu z numerem lotu i poszlismy za drogowskazami prowadzacymi do biur linii lotniczych. Weszlismy do korytarza, w ktorym bylo wiele drzwi do biur, ale wszystkie byly zamkniete. Wg tabliczek z godzinami otwarcia powinny byc otwarte, ale nie byly. Zadne. Poszlismy do informacji turystyczne, excuse me, where can we buy tickets? Usmiechnieta pani powiedziala moment, poszla do biurka cos sprawdzic i wrocila za 2 min mowiac - do you want to check in now? *usmiech od ucha do ucha* No, no check in. Buy tickets. Tickets. Buy. *jezyk migowy* Pani pokiwala glowa i poszla znowu do biurka, wrocila za jakies 4 minuty i powiedziala jak robot - do you want to check in now? *usmiech od ucha do ucha* Zrezygnowalismy z rozmowy. Niektorzy tam mowia po francusku, bo byli kolonia francuska, ale po angielsku to niestety nie bardzo.

No nic, sprobujemy kupic bilet przez neta w hotelu. Na lotnisku byla agencja riksz, pod kotrola policji oczywiscie. Bardzo bym chciala doczekac takich czasow w Polsce, placi sie z gory policjantowi ludzka kwote, nie ma zadnego problemu z naciagaczami. Pokazalam kierowcy screena z bookingu, z zaznaczonym hotelem na mapie. Droga trwala ze 40 minut i strasznie wialo podczas jazdy, bo riksza byla otwarta. Opatulilam sie szalem jak moglam, zeby nie pogorszyc swojego i tak zlego stanu.
SIEM REAP
Krajobraz nieco podobny jak w Indiach, ale o wiele wiele czysciej. W koncu, trzy dni od wylotu, pomyslalam sobie - podoba mi sie tu. W koncu miejsce egzotyczne i jakies takie przypadajace mi do gustu.
 
 
W Kambodzy trzeba miec USD. Wymienilam okolo 100$, W tez. Trzeba tylko pamietac, ze oni nie wydaja reszty w USD, tylko w swojej lokalnej walucie, ktora nie wszedzie da sie zaplacic. Poza tym, ogolnie nie zawsze maja jak wydac reszte, trzeba miec drobne z gatunku 1$. Troche sie nachodzilam po kantorach szukajac drobnych. Jest jeszcze jeden haczyk, oni maja zakaz uzywania starych dolarow, musza byc z najnowszej serii. Zawsze to sprawdzaja i nie przyjmuja niewalsciwych banknotow.
 
 
Im glebiej wjezdzalismy w miasto, tym wiecej bylo tam bialych ludzi. Zabudowa miasteczka jest niska, nie ma w nim raczej budynkow powyzej 5 pieter. Wszedzie sa knajpy i salony masazu. Wiele jest budynkow naprawde ladnych, a przed nimi stoja takie saochody, ze parking przed moim blokiem nie wyglada tak dobrze. W lubi przeczytc kilka przewodnikow, zanim gdzies pojedzie. Ja lubie miec niespodzianke, wiec co ja wiedzialam o Kambodzy? Ze bieda, Angelina tu jezdzi z misjami, trzeci swiat, wojna, dramat. Jade przez to Siem Reap, widze hotele o wyzszym standardzie niz nad naszym morzem, kazdy siedzi na smartfonie, ubrania nowe, w ogole nie znoszone, wszystko platne w dolarach i to wcale nie malo, dobre samochody. Potem jeszcze sie dowiedzialam, ze jedza mieso na kazdy posilek. Jakas ta ich bieda inna od naszej zupelnie. U nas nie ma miesa, ubran, elektroniki i samochodu jak jest bieda. Tu na moje oko problem lezy w dostepie do szkol, porzadnej medycyny oraz oczywiscie ilosci prostytucji. Bylam zdziwiona, bo jeszcze nie widzialam biedy, ktora byla tak ustawiona materialnie.
 
 
Siem Reap moge porownac do Goa, jest to typowe miasteczko hipisowskie, nastawione pod turyste. Jest tam tylu bialych turystow, ze w ogole sie nie stresowalam idac ulica, nikt nas nie zaczepial, nie rzucalismy sie w oczy. Bedac w Bangkoku znalazlam na bookingu fajny hotel za 13$ za noc. Garden Viallge Guesthouse & Pool Bar.
W hotelu bylo pelno ludzi w wieku 20-30, przewaznie Anglikow, Amerykanow, Francuzow, Hiszpanow. Nad basenem byl DJ i jedna wielka impreza rodem z MTV. Nikt sie nie chowal z jointami. Teoertycznie zawsze chcialam byc na takiej imprezie, teoretycznie idealnie sie wpisuje w te demografie i muzyke, kiedys chce pojechac tez na Ibize. Ale. Jedyne co mialam w glowie, to mantra 'chce umrzec'. Dobijcie mnie. Przemila pani zaprowadzila nas do pokoju, gdzie jak spotkalam sie z lozkiem, to ciezko bylo mnie z niego zdjac. Z tej podrozy nie mam za wiele swoich zdjec, wyszly moze ze dwa, tam gdzie aparat mocno przeklamal. Teraz, trzy rozne antybiotyki dalej, jak spojrzalam na swoje zdjecia, to az sie przerazilam. Trup na dwoch nogach.
Pokoj mial dwa lozka, ciepla wode, wiatrak, kraty w oknach, balkon. Jak tylko otworzylam drzwi na balkon, do pokoju wbiegla jaszczurka.

Trzeba sie bylo jednak zwlec i ogarnac wycieczke na nastepny dzien oraz cos zjesc. Na dole hotelu byla informacja turystyczna, wisial taki duzy plakat ze zdjeciami kompleksu swiatyn i opcjami wycieczek. Ten plakat byl doslownie wszedzie w calym miasteczku. Nazwa Angkor te byla wszedzie, co drugi hotel byl hotelem Angkor cos tam. Swiatyn w okolicy jest bardzo duzo, gdyby ktos chcial zwiedzic je wszystkie, to potrzebowalby z 5 dni. Najwazniejszy jest kompleks Angkor Wat, wystepuje on w dwoch opcjach, duzy obieg i maly obieg.Tak wyglada duzy obieg (big circuit). Kazdy hotel ma ulotke z ta mapa.
Opcji zwiedzania kompleksu jest kilka. Biura oferuja opcje od 5 rano, zeby jechac na wschod slonca, wtedy nie bedzie tylu turystow, plus zwiedza sie w nizszych temperaturach. Oferuja tez opcje na zachod slonca, przy czym tam slonce zachodzi okolo 18, wiec zwiedza sie wiekszosc dnia w sloncu. A trzecia opcja, moja ulubiona, po prostu wziac tuktuka, zadnych przewodnikow, zadnego stania na sloncu i sluchania gadania, swoje tempo.
Spytalismy sie gdzie mozemy kupic bilet lotniczy. Jeden z kierowcow tuk tukow sie tym zajmowal i to za darmo. Zabral nas tuk tukiem do biura, gdzie moglismy upic bilet. Sprzedaza zajmowala sie kobieta, co ciekawe, mowila calkiem komunikatywnie po angielsku. Z tylu, za nia, jej dzieciak szalal na wii na duzym telewizorze. Wiekszym niz ja mam. I nie mam wii. Musielismy poczekac chwile, bo przed nami byli jeszcze klienci do obsluzenia. Oblesny Anglik, na oko okolo 40,  przedluzal sobie wize, w towarzystwie na oko 14letniej Kambodzanki, baaardzo dumnej i zadowolonej z siebie. Pokazala pani zdjecie z numerem lotu, pani cos wstukala w system i wyszlo jej 200zl drozej, niz powinno. Mowie, ze cos jest nie tak. Stanelo na tym, ze ona nie moze na wbic inaczej niz po 20kg bagazu na osobe, a do tego za platnosc karta jest 5% podatku. No nic, co zrobic. Potem nam powiedziala, ze ma informacje, ze nie wpuszcza nas do Singapuru bez biletu powrotnego. Nie mialam jeszcze numeru lotu, ktorym chce leciec do Singapuru, wiec powiedzialam, ze wrocimy z tym pozniej. 
 
Kierowcy pokazalam screena z Happy Cow, aplikacji z lista wege restauracji na swiecie, baaardzo mi pomogla. Zawiozl nas na wlasciwa ulice, ale lokalu nie mogl znalezc. Powiedzielismy, ze poszukamy sami. Wiozl nas za darmo i nie wolal sam o zaplate. Oczywiscie dostal, ale gdybysmy mu nie dali, to jestem przekonana, ze pojechalby bez. Taka ogromna odmiana po Indiach. Szlismy ulica przegladajac menu restauracji, nie bylo niiic wege, samo mieso. Zwykle wrestauracjach sa chociaz ze dwa dania w karcie, ale nie tu.  W koncu traflismy na resutaracje hinduska, oni zawsze maja wege zarcie, wiec W mnie tam zaciagnal. Nie bylam zadowolona, bo chcialam bardzo sprobowac kuchni khmerskiej, ale nie zanosilo sie na to.
Wrocilismy do hotelu piechota, bo bylismy bliskko. Po drodze minelismy sporo hoteli z bardzo glosna impreza. Zwykle ten sam scenariusz, dj, mega glosniki i basen. Niestety w ogole nie czuc chloru od tych basenow, domyslam sie, ze go tam po prostu nie ma, a w wodzie jest wszystko. Po powrocie kontynuowalam bycie martwa za zycia, a W po jakims czasie zglodnial i chcial isc na kolacje. Musial isc sam, bo ja sie nie nadawalam do niczego. Podpowiem przy okazji, ze dobrym patentem jest miec timer nastawiony na 12h, kiedy sie zmienia strefy czasowe, zeby czasem nie spoznic sie z antybiotykiem.

Lezalam jak kloda, z goraczka, a W poszedl sam na miasto. Jak wrocil, to mi opowiedzial, ze wieczorem rozstawiaja nocny market na ulicy, warto zobaczyc, oraz ze wszystko sie kompletnie zmienilo, jak poszedl na miasto jako samotny bialy facet. Co chwile za nim wolali, zeby wszedl na masaz z bum bum.
ANGKOR WAT
W nocy niestety w ogole nie spalam, poniewaz w klubach dookola byla nadal puszczana muzyka cala noc. Mialam zatyczki, ale moje uszy maja taki ksztalt, ze nie da sie ich wlozyc tak, zeby zostaly. Plus powoli sie wkradal jet lag. Mialam zamiar faktycznie byc gotowa na ta 5 rano i sie zabrac do Angkoru na wschod slonca. Ostatecznie bylam gotowa po 6. Nie mialm sily nic jesc i tak. Zeszlismy na dol, a tam czekalo ze 20 tuk tukow. Pytamy kto mowi troche po angielsku i za ile nas zabierze na big circuit. Wycieczki z przewodnikiem to 13$, kierowca chcial 20$. Dolar byl po 3.40, wiec zaplacilismy 68zl. W przewodnikach i blogach wyczytalam, ze w Kambodzy trzeba sie mocno targowac, tak samo jak w Indiach, ze naciagaja. Ale 34 zl na glowe za wynajecie tuk tuka na caly dzien i jego benzyne to taka cena, ze po prostu nawet nie wyobrazam sobie sie targowac. Wsiedlismy w tuk tuka, nadal bylam pol przytomna, wiec dopiero jak ruszylismy zorientowalam sie, ze nie wzielam lekow na astme i nie wzielam niczego do okrycia sie podczas jazdy, a wialo zimnem mocno. Bylo po 6, a slonce nadal nie wstalo, jasno sie robi dopiero okolo 6.30, wiec nie rozumiem tej wycieczki od 5.00.
Kierowca spytal, czy mamy bilety juz. Nie mielismy, wiec musielismy zajechac do kasy biletowej, ktora wyglada tak. Nie weim, czy ten budnek pelni jakakolwiek inna funkcje, nie zauwazylam tam nic innego. Mozliwe, ze to po prostu tylko kasa biletowa wyzszych lotow. W srodku trzeba pokazac paszport oczywiscie i popatrzec w kamerke. Kasjer robi zdjecie i to zdjecie jest wydrukowane na bilecie. Bilet kosztuje 37$. Czyli zdazylismy juz wydac 60$ na wize, 10$ za tuktuka z lotniska, 20$ na tuktuka po Angkorze i 74$ na bilety, plus hotel, plus jedzenie. Dolar byl akurat tani, ale widzicie juz, ze Kambodza to nie jest wcale jakis raj cenowy.
Wrocilismy do tuktuka, troche jechalismy do pierwszej swiatyni, Angkor Wat, ale slonce dopiero wstawalo. Zostawilismy kierowce na parkingu dla tuktukow, staralam sie bardzo zapamietac, ktory to jest ten nasz i gdzie stoi, ale wszystkie tuktuki takie same. Kierowcy czesto czekaja na swoich klientow w hamakach rozwieszanych w srodku tuktuka. Wejscie do swiatyni jest naprzeciwko parkingu, sprawdzono nam dokladnie bilety i poszlismy w kierunku mostu.
Mosty sa dwa, jeden stary, na ktory jest zakaz wstepu, wiec oczywisice wszyscy wlaza zrobic sobie zdjecie, i drugi most, pontonowy, dla turystow.

Takze wyruszajac duzo duzo pozniej, niz wycieczka startujaca o 5 rano, bylismy akurat na wschod slonca.
Jedna z niewielu okazji do zobaczenia koncowki poreczy wszystkich mostow, ma ona ksztalt wieloglowego weza. Na wiekszosci mostow widac tylko szczatki tej poreczy, zwykle waz nie ma glowy. Waz jest trzymany przed wojownikow, ale oni czesto tez nie maja glowy, czasem sa wojownicy, ale nie ma weza. Tu sie zachowal.







Angkor Wat to swiatynia zbudowana ku czczci Wisznu. Wszedzie na scianach sa motywy z Ramayany, twarze Wisznu oraz oczywiscie falliczne wieze, symbolizujace swieta gore. Ponoc rozumienie tego ksztaltu, lingama, jako fallusa jest niepoprawne, ale mowiac szczerze, liczba lingamow, na jakie wpadlam po drodze, mi osobiscie nie pozostawia zludzenia czym sa.

Swiatynia w poniejszym okresie zostala przeksztalcona na buddyjska, takze mozna sie natknac na posazki Buddy. Jest rowzniez miejsce do medytacji, swiatynia nadal funkcjonuje w takiej uproszczonej formie. Bylam troche az zaskoczona, ze wszystko w Kambody i Tajlandii jest jakos podszyte kultem Wisznu, poniewaz w Indiach go praktycznie nie widzialam. W Indiach, w czesciach hinduistycznych, wszedzie byl Shiva.





Jedno z kilku zdjec z calej wyprawy, gdzie wygladam, jakbym zyla.
Kamienny arras, jedna z glownych atrakcji swiatyni. Kiedys to wszystko bylo pomalowane, na niektorych elementach nadal widac zlota farbe. Wieze ponoc tez byly pomalowane czyms blyszczacym
Przy swiatyni znajduje sie staw z lotosami, a przy nim stoja budki z pamiatkami i jedzeniem. Zostalismy wyhaczeni przez chlopaka, ktory nas zaprowadzil do swojej budki. Wszystkie budki przylegaly do siebie, wiec bylo bardzo wazne, zeby siedziec przy wlasciwym stoliku i zaplacic wlasciwej osobie. Tak sie zlozylo, ze siedzialam przy stoliku Spiderman, Harry Potter, Lady GaGa. Kazdy stolik mial napis z innymi postaciami. Nie wiem nadal, czy to po to, zeby sie nie zgubic, bo No 4 by wystarczylo, czy moze to ma byc wabik na turystow?
 
Dostalam nalesnika z owocami i sok z arbuza, do tego dali nam syrop klonowy i sos czekoladowy hershey's, czyli produkty, ktore u nas sa niedostepne lub bardzo drogie. Szkoda, bo ten sos czekoladowy byl barzo dobry. W jednej budzie udalo mi sie kupic szal. Mieli tam bardzo ladne szale, mieniace sie, ale po 30$. Wzielam najtanszy, i tak drogi, ale upuscili mi dolara, bo wzielam magnesy na lodowke.
Znalezlismy swojego kierowce po kilku minutach szukania, owinelam sie szczelnie szalem. Byl tak sztuczny, ze nie przepuszczal w ogole powietrza i nie czulam zimna.
Po drodze mozna bylo skorzystac z uslugi jazdy na sloniu. Jesli ktos czytal moja notke z Jaipuru, z wioski sloni, to wie, co o tym sadze. Chyba bym zeszla na zawal w takim siodle wystajacym za slonia.

Ponizej widac przyklad takiego mostu, gdzie niewiele zostalo z wojownikow i weza.
Poniewaz slonce bylo nisko, to przez drzewa przebijaly sie promienie swiatla, wygladalo to bajkowo.

Nastepna swiatynia w okregu to Angkor Thom. Rowniez nas dokladnie wylegitymowano i sprawdzono czy zdjecie sie zgadza.
Ta swiatynia jest do konca odrestaurowana. Angkor Wat wydaje sie byc juz zrobiony, ale pozostale swiatynie sa na roznych etapach, takze czesto widac rumowisko kamieni. W Angkor Wat kazdy kamien ma otwory a kolumny sa podciete.Widac, ze swiatynia byla rozbierana a potem skladana z powrotem. Widzialam przy jednej swiatyni zdjecia przed i po odnowie. Niestety, widac bylo wyraznie, ze nie robia dobrej roboty. Przed konserwacja Wisznu mial twarz, po juz nie.

W tej swiatyni wchodzi sie na dach i podziwia z bliska twarze Wisznu. W srodku jest miejsce do medytacji.
Caly czas o uszy obijaly mi sie dwa slowa, we wszelakich akcentach swiata, wszyscy byli mocno zaaferowani wlasciwie tylko jedna kwestia - Tomb Raider. Gdzie byl Tomb Rider, to tu, a nie, to tam, a moze tu, GDZIE?? 

Nastepny po drodze byl Preah Kahn. Minelismy tez starozytny parking dla sloni.
Preah Khan jest w duzo gorszym stanie niz pozostale swiatynie. Wszedzie leza kamienie, jak uzbieraja pieniadze, to uloza z nich z powrotem fragment swiatyni. Co ciekawe, bylo tu sporo straznikow w porownaniu do pozostalych miejsc. A poniewaz turysci sa grzeczni, to nie mieli z wiele do roboty, wiec postanowili zostac milymi wujkami. Podszedl do nas usmiechniety straznik i zaproponowal, ze nam zrobi zdjecia. Zapozuj tak, to teraz z W, a ustaw reke tu, widzisz, tam jest szczelina w ksztalcie swiecy, to bedzie wygladalo jakbys ja trzymala. Tak nam nacykal fot, taki byl uprzejemy, ze po prostu nie wypadalo mu nie dac paru $. Najpierw myslalam, ze trafilam po prostu na milego dziadka, ale idac dalej zauwazylam, ze kazdy straznik kombinuje w ten sposob. W sumie, czemu nie, co maja tak stac caly dzien.
Drzewa w swiatyniach to zdecydowanie kierownicy zamieszania. Wystarczy, ze jakies wyrosnie na swiatyni, a pod nim jest tlum. TOOOMB RAAAIDER, TOMBU RAIIDA, TOO RAIIDDAA???? Czy to tuuu? Here? Qu'est-ce que c'estc'est? Niee chyba nie tu, podobne, ale to nie to drzewo. No to gdzieee????
Oczywiscie, ze w samym centrum swiatyni stoi lingam.

Chyba garaż na slonia
Nastepna jest swiatynia Neak Pean, jedna z ciekawszych zdecydowanie, poniewaz znajduje sie w rozlewisku.
 Przez rozlewisko idzie most, a na jego poczatku lokalny zespol gra muzyke.
Most jest waski, za waski. Moglby byc w porzadku, gdyby nie to, ze co chwile ludzie sie na nim zatrzymuja, zeby zrobic zdjecie grupowe i blokuja przejscie. Przedostanie sie na druga strone troche zajmuje. Zazelo juz swiecic slonce, mnie bolala glowa, uszy, gardlo i kaszlalam tak, ze ziemia sie trzesla. Dostalam napadu kaszlu akurat na tym moscie i tak sie skonczylo, ze z tego kaszlu po prostu myslalam, ze spadne do jeziora. Zrobilam, co moglam, zeby sie jakos ogarnac,  opanowac i isc dalej, powtarzajac przez kolejny dzien te sama mantre 'chce umrzec'. Piekne widoki, ale doceniam je dopiero teraz, na zdjeciach, bo wtedy nie bylam w stanie. Bolalo mnie to psychicznie, ze nie moge w pelni cieszyc sie wyjazdem, ale co zrobic. Moglam tylko lykac dalej antybiole i liczyc, ze niedlugo przejdzie. Zwykle 4 dnia juz widzialam poprawe, ale nie tym razem.
Nastepna jest Pre Rup. Zobaczylam ja sobie z dolu, spojrzalam na schody, podziekowalam, usiadlam w cieniu i poczekalam az W wejdzie, zobaczyc. Pytal czy na pewno nie chce isc. Na pewno. Robilo sie goraco, ja nie wzielam lekow, bo migrena spowodowala pomrocznosc jasna. Poza tym na tym etapie kazda zwiadzana swiatynia powoli zaczynala wyglac tak samo, jak poprzednie. Siedzialam i czekalam, w pewnym momencie pojawila sie Amerykanka, o cos mnie spytala, juz nie pamietam. Zaczelysmy rozmawiac, powiedziala, ze ubrala zle buty. Witam w klubie, nie wzielam nic na astme :D powiedziala, ze wczesniej byla w Tajlandii, w Phuket i na Phi Phi. Phuket jej sie nie podobalo, za to zalowala, ze nie zostali dluzej na Phi Phi, zwlaszcza, ze bylo dobre cenowo, 200$ za noc. Zaczelam sie zastanawiac, to troche nie moj budzet za noc, ale Phuket jej sie nie podobalo? W googlach wyglada tak ladnie. Bylam zdziwiona, ale pomyslalam, ze pewnie troche przesadza. Phuket bylo dalej w planie wycieczki, moglam cos pozmieniac, ale na ten moment stwierdzilam, ze sama zobacze. Wszyscy tam jezdza, to nie moze byc tak zle. (o tym bedzie inny post, ale tak, jest TAK zle)
 
W zszedl, znalezlismy naszego kierowce. Musze przyznac, ze to bylo troche skomplikowane, kierowca zostawia nas w jednym miejscu, a parkuje w innym, wiec nie ma jak zapamietac gdzie. Do tego zdjal kurtke, bo bylo goraco. Jakos sie znalezlismy i spytalismy czy w Banteay Khan jest cos ciekawego do ogladania, cos szczegolnego, czy moze wiecej tego samego? Kierowca powiedzial, ze nie, to samo co gdzie indziej. Poprosilismy wiec, zeby nas zabral od razu do Ta Prohm. Tak, TAM byl Tomb Raider.
Ta Prohm zostalo mocno zniczone przez nature, drzewa rozsadzily budynki korzeniami. Widac, ze ta swiatynia faktycznie jest w remoncie i staraja sie jakos ja doprowadzic do ladu, ale drzew usuwac nie beda, bo to one stanowia glowna atrakcje. Nie musze mowic, ze juz z parkingu bylo slychac wszedzie 'Tomb Raider'.
Wiec tak, Tomb Raider. To jest to miejsce, to jest to drzewo i te korzenie. I to jest jedyne zdjecie, jakie da sie im zrobic bez stania w dlugiej kolejce. Po lewej od kadru stoi tlum ludzi i czeka na swoja kolej do selfiacza na tle. Myslalam, ze moze kolejka idzie szybko, w koncu ile mozna robic zdjecie. Mylilam sie, obeszlam cala prawa strone swiatyni, a ta grupka ludzi nadal nie ustapila miejsca.
 
 
Przy parkingu zobaczylam cos, czego dawno nie widzialam. Dzieci, u ktorych podstawa zabawy byl patyk. Stare dobrze czasy, czuje sie jak ostatnia babcia, ze juz w ten sposob gadam. Kazdy z tych dzieciakow pewnie ma w domu smartfona i konsole itd, a jednak bawia sie na dworze.
To byl ostatni punkt wyprawy i kierowca odwiozl nas do hotelu. Czy raczej odwiozl W i to co ze mnie zostalo.
Po drodze minelismy targowisko o ciekawej oprawie wizualnej.
Po powrocie musielismy isc cos zjesc. W chcial od razu do tego samego Hindusa, nie protestowalam, bo co mialam do wyboru. Ale tak sie zlozylo, ze przypadkiem znalazlam te knajpe z Happy Cow i moglam dostac cos lokalnego.
Zupa byla pyszna, makaron niekoniecznie. Za to sok z arbuza zaaawsze jest cudowny. Z kokosa tez.
 
Po obiedzie pojechalismy zalatwic bilety powrotne z Singapuru w to samo miejse, dzieciak znowu szalal na konsoli, ale juz nie wii, tylko tym nowym nintendo. Pani znowu sprzedala nam bilety drozsze niz powinny byc, zaplacilam znowu 5% za platnosc karta, a do tego pani zrobila blad w nazwisku. Moje konczy sie na ska i W zrobila tez ska zamiast ski. Pani zaczela dzwonic do linii lotniczej, ale po 20 minutach nadal nikt nie odebral, tylko grala melodyjka. Za takie cos pewnie przepuszczaja przez lotnisko, ale nigdy nie wiadomo, wiec chcielismy to zmienic. Pani powiedziala, ze to zalatwi, ze nie trzeba nawet za to placic, bedzie zrobione. Poszlismy, bo co bedziemy tak siedziec, ale nie mielismy pewnosci czy zalatwi sprawe.

W hotelu padlam jak dluga, myslalam, ze zasne od razu, ale niestety znowu grala muzyka cala noc. Lot mielismy o 16, wiec spokojnie wyszlismy szukac sniadania. Po drodze zauwazylam jeszcze wiele wabikow na turystow, np. ten. Ja bym osobiscie postawila Sashe Grey, jakbym chciala zwabic ludzi, nie predatora, ale moze sie nie znam.
Sniadanie bylo paskudne. Oni jedza na sniadanie glownie makaron z kurczakiem, ale maja w ofertach sniadania europejskie, tylko ze niestety, jest to czesto zimny tost ze starego chleba, zimne jajka, wszystko stare i nieodgrzane. Na obiad poszlismy do Hindusa, ale tym razem mu wyjasnilam, ze ma byc nieostre, bo poprzednio nie dalam rady zjesc. Pojechalismy potem na lotnisko, a na lotnisku chaos. Cos sie stalo, jakas linia lotnicza odwolala wszystkie loty, inne byly opozniane coraz bardziej.
Juz szczerze nie pamietam czego chcielimy znowu z informacji turystycznej, ale zadalismy naprawde proste pytanie, a pani znowu odeszla do biurka i wrocila tekstem - do you want to check in now? *usmiech od ucha do ucha* Nie, chcemy cos innego. Odeszla znowu do biura i znowu to samo- do you want to check in now? *usmiech od ucha do ucha* Juz przetarlam czy ze zdumienia, ale trudno, nie pogadasz.
Na lotnisku jest starbucks, usiedlismy przy kawie i po prostu czekalismy na nasz opozniony lot.
Jak moglismy juz nadac bagaz, to przeszlismy na druga strone. Mieli tam sklepy, kupilam pocztowki, znaczki i zostawilam je u pani, bo mieli usluge wysylania pocztowek. Minal miesiac, nadal ich nie ma. W kupil jakas ksiazke z madrosciami lokalnego dyktatora, Pola Pota. Czytal mi fragmenty, po prostu zloto nacjonalizmu. Ja czytalam grzecznie ksiazke, az dostalam napadu kaszlu znowu. Balam sie, ze mnie zamkna zaraz na jakas kwarantanne, bylam w zlym stanie, ale musialam udawac, ze jest nieco lepiej, niz jest. 

Lecielismy Jet Star, to czesc tej cudownej linii, w ktorej ostatnio drugi pilot uderzyl w twarz pilotke podczas lotu i zaczeli sie bic poza kabina. Nadal, lepszy komfort niz Aeroflot.
W nastepnym odcinku: Singapur
  • czy mi sie polepszy?
  • czy warto jechac do Marina Bay Sands?
  • jak to jest z tymi grzywnami?
  • czy tam naprawde jak komus spadnie papierek na ulice to od razu chlosta, czapa i w ogole?
  • samoobslugowe lotnisko, czy to dziala?
  • czy w tak porzadnym miescie jest w ogole dzielnica burdelowa i jak to jest, ze oczywscie, ze na niej wyladowalam?
CDN

17 komentarzy :

  1. No jesteś odważna, ja bym się bała lecieć tam aczkolwiek nie ukrywam, że tkwi we mnie serce podróżnika :) Bo co zwiedzić samemu to jest przeżycie! Fakt, faktem zdjęcia są super i te całe przygotowania, te emocje ale być tam to magia :)) Dla mnie lot samolotem to najbezpieczniejsza forma transportu, ale zawsze w głębi serducha jest jakiś strach :x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. naslucalam sie o tej Kambodzy, ze to takie dzikie miejsce, a ta wszystko od linijki i pod turyste. Lecialam samolotem juz wiele razy, ale nadal sie boje.

      Usuń
    2. No właśnie, najlepiej wszystko to przeżyć na własnej skórze.. bo każdy z nas może odczuć w inny sposób daną podróż. Tez się boje, ale cóż.. jak się chce szybciej i bezpieczniej to trzeba wytrzymać :)

      Usuń
  2. Świetne zdjęcia :) Wspaniała podróż! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pod wrażeniem Twojej relacji... wciągneła mnie jak mało co... i tak się zastanawiam czy ja kiedyś będe miała odwage na takie wycieczki.
    Obserwuje i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowite miejsce, bardzo klimatyczne. Sama chętnie bym tam pojechała, choćby na urlop czy wakacje, tak odstresować się. Lubię takie miejsca :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow ... ja bym się chyba nie odważyła na taki lot... choć przyznaję, że miejsce robi wrażenie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubie latac, ale mimo wszystko warto. Inaczej sie nie dojedzie

      Usuń
  6. Od samego czytania i oglądania zdjęć zapiera dech w piersiach, a co dopiero być tam i przeżyć to na własnej skórze. Podziwiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowna podróż i fantastyczne zdjęcia! Ja na swoją 30stkę odwiedziłam Rzym :) Fajnie było zjeść obiad na zewnątrz w styczniu. Było wtedy 10 stopni na plusie :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzym ogolnie jest cudowny, wszystko tam jest takie rzymskie nadal, mimo uplywu czasu

      Usuń
  8. Zawsze zazdrościłam ludziom tak dalekich i fantastycznych podróży. :) Bardzo bym chciała polecieć kiedyś samolotem! :)

    OdpowiedzUsuń