19 marca 2018

SINGAPUR

 
Przed wylotem do Singapuru spędziłam sporo czasu studiując słynne singapurskie zakazy. Zakaz wwożenia gumy do żucia, przytulania się, 500$ za niespuszczenie wody w toalecie, możliwość chłosty, policja ściga, pałuje. Chyba ja każdy słyszał legendę, że tu nawet papierek nie może upaść na ulicę, bo od razu czapa. Im więcej czytałam, tym większy miałam stres.
 
Widoki z okna były bardzo ciekawe. Szczególne wrażenie zrobił na mnie parking dla statków. Byłam pewna, że czekają na wejście do portu, ale prawda jest o wiele smutniejsza - po prostu na świecie jest nadmiar statków i nie mają towaru do wożenia. Po prostu czekają na zlecenie.
Wylądowaliśmy i od razu włączył mi się tryb chodzenia jak na szpilkach. Nie wyciągałam nawet telefonu, bo może jest zakaz. Miałam ogromna potrzebę skorzystać z chusteczki do nosa, ale co jeśli za to jest grzywna 500$? Wszystkie grzywny oscylowały wokół tej kwoty. Szłam przez lotnisko wyprostowana i grzeczna niczym zawodowy harcerz. Najbardziej się stresowałam przy kontroli paszportowej, ale pani nie mogła mieć nas bardziej gdzieś. Wzięła ode mnie kartę imigracyjną i trzasnęła nią o biurko, na stos innych kart, popatrzyłam się w kamerę, dostałam pieczątkę i została odgoniona. Znaleźliśmy stanowisko do zamawiania taksówek, zapłaciliśmy chyba za 30zł, dostaliśmy skierowanie do busa, który miał adres naszego hotelu i odstawiał każdego gdzie trzeba.
W znalazł na bookingu jakiś hotel. Pierwszy raz sam skorzystał z bookingu, to nawet nie patrzyłam co tam wybrał, żeby nie psuć radości. Jak się okazało, oczywiście wybrał dzielnicę hinduską. Jak na Singapur, to była chyba najbrzydsza dzielnica, aczkolwiek jak na warunki polskie, to bardzo czysto i spokojnie.
Pokój był ciasny, ale w sumie, to całkiem niezły. Fajny, różowy, super lustra na ścianach od podłogi do sufitu. Będzie się można ogarnąć łatwo. Wifi, klima.
Toaleta już była trudniejsza, jak się okazało, miała przezroczyste drzwi. No trudno, po prostu nie będziemy się gapić.
 
 
Na recepcji jeszcze była fajna opcja, że za opóźnienie w opuszczeniu pokoju płaci się nie za całą kolejna dobę hotelową, tylko na godziny. Jak miło <3 O tym, że wylądowałam w love hotelu na dzielnicy burdelowej dowiedziałam się jakieś dwa tyg później, kiedy W opowiadał o naszej wyprawie. Drugi raz wylądowałam na burdelownii w Azji i się nie skapnęłam. Noo, fajne lustra, żeby sobie poprawić fryzurę. Fajne przezroczyste drzwi, pewnie taki zwyczaj. Nie pamiętam nazwy niestety, ale po zdjęciach może poznacie w razie czego. Do bookingu poleciała odpowiednia skarga, poniewaz nie bylo w opisie hotelu zadnej informacji,  ze to jest love hotel.
Ogarnęliśmy się i poszliśmy poszukać kolacji. Ciężka sprawa z jedzeniem w Singapurze niestety, samo mięso. W jakiejś lepiej wyglądającej knajpie chińskiej wyprosiliśmy o danie bez mięsa i coś dostaliśmy, ale niesmacznego.
 


Na tej dzielnicy wszędzie były chińskie markety i sporo sex shopów ze sprzętem na wystawie wyglądającym na jakąś wyższą generację. Przeważnie w witrynie stały roboty wyglądające niemal jak żywe.

A to odpowiedź na legendy o obławie policyjnej za upuszczony papierek.

Następnego dnia wzięliśmy taksówkę do hotelu Marina Bay Sands. Jak już się jest w Singapurze, to moim zdaniem grzech nie skorzystać.
Taksówkarz podwiózł nas na stanowisko dla taksówek, wyszliśmy i wzięliśmy plecaki z bagażnika. Od razu pojawił się przy nas boy, dał nam kartę z kodem, przykleił na plecaki ten sam kod i zabrał do przechowalni. Powiedział, że przyniosą nam je do pokoju jak tylko skończymy check in. Tego jeszcze nie widziałam, bo nigdy nie spałam w hotelu w tej cenie. Od początku rozpieszczają człowieka jak mogą.



Do check in była trochę kolejka. Z tego, co widziałam, to większość gości zostawała na jedną noc. Kiedy nadeszła nasza kolej, pani za biurkiem uprzejmie od razu zwróciła się do mnie, niemal nie patrząc na W. Coraz bardziej mi się podobało, jestem przyzwyczajona jednak, że mnie się traktuje jak powietrze, a rozmawia z mężczyzną. Pani sprawdziła rezerwację, pokój miał być zdaje się od 13, była 11, ale już był gotowy. Następnie Pani wyliczyła kwotę do zapłaty i poprosiła o sporą kaucję, o której oczywiście mowy na bookingu też nie było. 200$, co prawda do zwrotu, ale trzeba było lecieć do bankomatu. W ramach przeprosin za brak informacji na bookingu, niespodziewanie dostaliśmy rabat, chyba ze 100 zl, także warto takie rzeczy zgłaszać. Generalnie, pomijając rabat, to na nasze razem z kaucją wychodzi za jedną noc 1380+500 PLN, przy kursie wtedy 1$ lokalny = 2,5 PLN. W hotelu są też różne opcje cenowe w zależności od piętra, strony itd., ale zaczyna się chyba 1200 PLN, mieliśmy być na piętrze chyba 40, ale 49 akurat było wolne, to dostaliśmy na 49.
W hotelu są trzy wieże, każda składa się z dwóch wież, łączących się na górze. Każda z wież ma kilka szybów windowych, podzielonych na piętra. Dzięki temu nie było nigdy problemu z czekaniem na windę. Basen znajduje się na piętrze 57, czyli akurat w naszym szybie windowym i tylko kilka pieter nad nami.
Zostaliśmy zaprowadzeni na miejsce przez boya, ktory otworzyl nam drzwi i wlozyl karte do kieszonki i wtedy rozsunely sie zaslony i zapalily swiatla, ukazujac pokoj.
Wszystko w pokoju bylo zautomatyzowane, na wezglowiu lozka jest panel sterowania zaslonami i wszystkimi swiatlami, zeby nie trzeba bylo sie ruszac do pstryczkow na korytarzu. Obsługa hotelowa pilnowała, zebyśmy czuli się jak pączki w maśle, po chwili przyniesiono nam bagaze do pokoju i jeszcze rozlozyli i poscielili sofe pod oknem, zebysmy mogli spac osobno. Na wysokich pietrach sa juz tylko lozka podwojne, ale wlasnie jest ta sofa w razie czego. Sofa niezbyt wygodna, ale dla tego widoku jednak warto.
Ten maly budynek na wodzie to butik LV, nocą mieni się jak brokat. Bylam na 49 pietrze, a mialam wrazenie, ze na 10. Po prostu w Singapurze wszystko jest tak wielkie, ze zaburza poczucie skali. Musialabym byc w stanie wypatrzec jakiegos czlowieka dla porownania.


Łazienka wygląda tak
Sam prysznic był chyba większy niż cala moja łazienka w domu.
Czytalam wczesniej poradnik na temat Infinity Pool na dachu. Pisano, ze sa tam dzikie tlumy i nikt sie wlasciwie nie kapie, tylko wszyscy robia sobie selfiacze. Doba hotelowa konczy sie o 11, a zaczyna o 13, wiec najlepiej wcisnac sie wlasnie w te dwie godziny, bo bedzie najmniej gosci. Akurat byla 11, wiec od razu przebralismy sie w stroje, zalozylismy szlafroki, ktore kazdy gosc dostaje i poszlismy do windy. Kluczem do wejscia na basen jest klucz do pokoju hotelowego. Tylko goscie moga korzystac z basenu, nie ma odplatnej opcji dla ludzi z zewnatrz. Jest zato kawalek tarasu widokowego na jednej z wież, można tam za opłatą wjechać i podziwiać widoki, ale nic poza tym.
Na górze okazało się, że w ogóle nie ma tłumu, spokojnie można było zająć leżak przy samej wodzie. ale selfiacze, to obowiazkowo wszyscy robili.
Pierwsze, co mnie faktycznie uderzyło, to spokój i brak wiatru. Mam straszny lęk wysokości i całą kolekcję zdjęć z oczyma pełnymi łez, które próbuje ukryć wymuszonym uśmiechem. Spodziewałam się, że kolana odmówią posłuszeństwa i będę szła trzymając się ścian. A tam jest tak spokojnie, nawet nie wieje. Nie widzi się za wiele w dół i może dlatego nie ma się poczucia, że się jest wysoko. Natomiast woda w basenie miała z 10 stopni może, była lodowata. Na zewnątrz było z 25 ale pod chmurami. Pewnie w tym tkwi sekret braku tłumu, nikt się w basenie nie kąpie, tylko wchodzi strzelić selfie i ucieka.
Tak wygląda to, co jest przed basenem, bo wszystkich bardzo interesuje, czy tam można wypaść. Można na własne życzenie, ale to nie tak, że się poślizgniemy i po nas. Na ścianach widnieją znaki, że jest to strefa tylko dla dorosłych, ale trochę dzieci jednak było.
Widok na miasto był owszem, niecodzienny, ale cały sekret Singapuru polega na tym, że on się musi zaświecić, wtedy dzieje się magia. Także postanowiłam wrócić na dach wieczorem.
Po basenie poszliśmy poszukać czegoś do zjedzenia, Happy Cow podpowiedziała mi jedno miejsce. Była godzina 13, ani żywej duszy na ulicach, wszyscy pozamykani w budynkach. Wyszlismy z hotelu glownym wyjsciem i zaczelismy szukac drogi, aby dostac sie na prawo od hotelu.

Parking hotelu jest otoczony ściana z malych, ruchomych plytek metalowych, widac na nich jak wiatr wieje falami.
Mialam wrazenie, ze idziemy zla droga, szlismy po moscie wyraznie dla samochodow, gdy obok byla kladka dla pieszych, slynna helixa podswietlana, ale nie mialam w ogole pojecia jak na nia sie dostac.

Jakoś nam szło przedzieranie się przez miejską dżunglę. Najwiekszym problemem był brak przejść dla pieszych, było ich niewiele i w niedogodnych miejscach, a wiecie, za przejsciu w miejscu niedozwolonym wysylaja do obozu pracy. Ktoś, kto zna miast wie, do którego budynku trzeba wejsc, zeby skorzystac z systemu przejsc podziemnych i przejsc do budynku obok. Ja nie mialam pojecia jak, a drogowskazow za bardzo nie bylo. W jednym miejscu nam sie udalo zejsc do stacji metra i tam znalezc wlasciwa droge, ledwo oznaczona. 

 
 
W koncu trafiliśmy do centrum handlowego zaznaczonego na mapie symbolem fontanny, jaka sie znajduje w jego srodku. Wiedzialam, ze Food Court znajduje wieży w wieży nr 5, sekcji B. Były jakieś drogowskazy, stałam przy fontannie, ale nie mogłam za nic znalezc wejscia. Nie bylo go obok sekcji A, ani tam, gdzie pokazywal drogowskaz. Pytalam ludzi jak tam trafic, ale mimo to, bylo to tak skomplikowane, ze chodzilam miedzy sklepami dobra godzine, az znalazlam wlasciwy zjazd na poziom -1. Bylam juz glodna jak wilk.
Czesc z jedzeniem znajduje pod ziemia, dookola samej fontanny. Nie robilam tam za bardzo zdjec, bo wszedzie sa kamery, a nie chcialam wyladowac w kolonii karnej, bo moze za fotografowanie ludzi bez ich pisemnej zgody jest grzywna. Tam rowniez bylo tylko mieso, kilometr stoisk z tylko miesem. Po obejsciu wszystkiego dwa razy w koncu znalazla jedno stoisko z czyms wege, W znalazl stoisko z kuchnia hinduska. Moglam pewnie zjesc razem z nim, ale chcialam koniecznie sprobowac czegos lokalnego. Potrawy staly przygotowane za lada i mowilo sie tylko co sie chce i ile. Nie widzialam zadnej z tych potraw wczesniej na oczy, wiec nie mialam pojecia co wybieram. 
Wzielam cos takiego, bylo ledwo jadalne, ale zawsze cos. Wzielam tace i usiadlam przy jednym z wolnych stolow, prawie wszystkie byly wolne i nieposprzatane. W polowie talerza pojawila sie jakas dziewczyna mowiac cos do mnie i pokazujac na krzeslo obok. Mowie prosze, siadaj. Ona dalej cos do mnie gestykulowala, ze z grupa znajomych tu beda siedziec. Mowie nie ma sprawy. Nie nie, to jest nasz stolik, musisz stad isc. Jak wasz stolik, nie widze rezerwacji? Popatrz, zostawilam na stoliku swoje chusteczki do nosa, wiec to moj stolik, musisz stad isc.

Nie chcialam sie klocic, wiec wstalam i podeszlam do kolejnego wolnego stolika, patrze, a on caly uslany paczkami chusteczek do nosa. Wszystkie wolne stoliki byly zarezerwowane paczkami chusteczek. Ktos piec razy by przy nich zjadl  w tym czasie, ale nie mozna, bo ktos sobie rzucil chusteczki i poszedl na pol godziny. Nie bylo ani jednego stolika bez chusteczek wiec trudno, niech mi dadza dozywocie, zgarnela chsuteczki z blatu w jeden kat i dokonczylam jedzenie. Jak ktos bedzie faktycznie chcial tu zjesc, to przyjdzie i zje. 
Na deser trafilam do nieba, samoobslugowy bar z jogrutem mrozonym. Tu juz cyknelam cichaczem fote. Bierze sie kubek i naklada samemu ile chce, potem dodatki, wszystko jest na wage.
To bylo tak cudowne, ze zjadlam dwie duze porcje.
Pozniej poszlismy polazic troche po sklepach, faktycznie jest tam sporo marek, ktorych nie ma u nas, sporo nowego sprzetu, odkurzacze latajace w kosmos i pralki wypelniajace za Ciebie PITa. Ceny byly jednak dosc zaporowe, poniewaz przewaznie byly tam marki luksusowe. Nie chcialam wydawac pieniedzy bez sensu, wiec zatrzymalam sie tylko przy papierniczym, gdzie dostalam tanio dlugopis rose gold z plywajacym brokatem i narzedzie do rezerwacji stolika.
Powrot zdecydwoanie byl trudniejszy. Nie udalo nam sie wydostac z CH na ulice. Wyszlismy na przystanek dla busow, bez przejscia dla pieszych. Znalezlismy jakies drogowskazy, ktore wyprowadzily nas zamiast na zewnatrz, to do innego centrum handlowego, potem do przyleglego hotelu. Nawet szlismy otwarta kladka, juz na zewnatrz, tak blisko, a jednak tak daleko, bo nigdzie ani sladu schodow czy drzwi na zewnatrz. Po kolejnej godzinie szukania w koncu nam sie udalo. Bylismy niemal w polowie trasy, ktora przyszlismy.
Co ciekawe, zobaczylam czlowieka, ktory przeszedl przez jezdnie bez pasow. Nad jego glowa nie zawisl natychmast dron wojskowy, nie zaszczekaly psy, Wielki Brat nie wezwal do pokoju zwierzen, nikt go nie wybatożył, w ogole nic sie nie stało. NIC. Ale ja grzecznie poszukalam pasow. Udalo nam sie znalezc wejscie na kladkę tym razem.


Wtedy magia zaczela sie na nowo. Kladka prowadzi do centrum handlowego przylegajacego do Marina Bay. Z centrum idzie kladka nad jezdnia do holu hotelu. Ale jak sie dostac na kladke? Pol godziny pozniej udalo nam sie tam dostac. Trzeba przejsc do innej sekcji CH gora, potem zjechac pod ziemie, przejsc przez kasyno, wyjechac na poziom 0, tam wziac winde na kladke, przejsc kladka, zjechac z powrotem na dol
Odpoczelismy troche w pokoju i poszlismy do ogrodow przed Marina Bay. Do nich rowniez prowadzi magiczna kladka, ale juz latwiej ja znalezc.

Z tej strony zobaczyłam, że połówki wież od ogrodu maja balkony aż do samej góry. Na sam widok miałam kłopot z kontrolą kolan.
W oddali bylo widac gwiazde ogrodow, czyli podswietlane drzewa. Specjalnie tak wymierzałam czas, aby pochodzic po ogrodach, poki jest jasno, ale akurat skonczyc chodzenie jak bedzie zapadal zmrok i drzewa się zaświecą.
Ogród jest zrobiony troche w stylu krainy czarów, wszedzie znajduja sie jakieś ciekawe rzeźby, fontanny, kompozycje.


W ogrodach znajdują się obecnie dwa ogrody zamknięte, buduja trzeci. Trafiliśmy akurat na dzień konserwacji jednego z nich. Bilet wstępu kosztował 16$. W środku znajduje się kompozycja kwiatów i mchów, dookoła której się chodzi.









A to krolestwo Króla Juliana z klocków lego.
 Po obejściu wzsystkiego gookola schodzi sie a dol, na wystawe stalaktytów i stalagmitów.

Kilka witryn posiadało bardzo fajna rzecz, lupy do oglądania szczegółów roślin. Niestety nie dało się za bardzo przez nie patrzeć, ponieważ ludzie przyklejali twarze do szyby i była zwyczajnie brudna przy lupach.
Stamtąd wyszliśmy na część ogrodów ze ścieżką do biegania. Wyraźnie szliśmy pod prąd, ale nie było innej drogi. Wszędzie po drodze były napisy, żeby uważać na wydry. Co ciekawe, w Singapurze wszystkie lotosy były już przekwitnięte, kiedy w Kambodży właśnie kwitnęły.
Doszliśmy do końca ścieżki, gdzie było stoisko z mięsem z grilla i ślepy zaułek. Kombinowaliśmy jak się stamtąd wydostać, ale za każdym razem wychodziliśmy na kompletne manowce. Piec razy sie wracalismy do tego grilla, przy ktorym nie dalo sie oddychac. W koncu znalezlismy droge do drzew miedzy grillami, z tylu stoisk, przy budce na miotly, za krzakami i siedmioma gorami. Bylo jeszcze za wczesniej, dopiero zaczynalo zmierzchac. Obok drzew jest McDonald's, skorzystalismy z okazji, zeby cos zjesc. Co ciekawe, oni nie maa wiekszosci naszych sosow do frytek, ale mieli wege burgery.
Na drzewa mozna wejsc za 16$, wokol jednego jest kładka, ale stwierdzilismy, ze z niej nie bedzie widac za bardzo co sie dzieje. bylibysmy za blisko. Na poczatek drzewa sie zaczely po prostu swiecic i tak bylo, az sie zrobilo zupelnie ciemno. O zdaje sie 19.30 rozpoczal sie spektakl swietlny. Puszczono z glosnikow bardzo delikatna muzyke japonska i chinska, do niej drzewa mienily sie roznymi kolorami. O 20 drzewa calkowicie zgasly. Bylam pewna, ze swieca sie dluzej, ale nie, tylko przez chwile.

Wracaliśmy w stronę hotelu i mogliśmy podziwiać podświetlony Singapur, zupełnie inny obraz. Beton, czy nie, ale robi wrażenie.



 A to widok z pokoju hotelowego.
Poniewaz jednym z obowiazkowych elementow pobytu w Singapurze jest selfie przy brzegu basenu wieczorem, ubralam sie w szlafrok i pojechalam na gore. Ponizej widok z tarasu na ogrody.
Było dość chłodnawo, nie było słońca, które by mogło osuszyć. Włożyłam stopę do basenu i w tym samym niemal momencie wykonałam w tył zwrot, nie ma mowy, lodowato. Jacyś zdeterminowani ludzie pozowali w tej wodzie, ale zapewniam, ze nie ma czego zazdroscic.

Nastepnego dnia po wymeldowaniu to ja dostalam kaucje do reki, na W nawet nie spojrzeli. Girl Power :D Poprosilismy o taksowke na lotnisko, za chwile ktos podjechal. Zal bylo wyjezdzac z tego komfortu, ale trudno, jeszcze kawalek drogi przed nami. Kierowca spytal dokad lecimy, Tajlandia, to bedzie nowy terminal 4, samoobslugowa wersja beta. Jak przejda w faze alfa, wszystkie terminale beda samoobslugowe. Wiec jak to wyglada? Stoi maszynka z czytnikiem, na nim wczytujemy swoj bilet i paszport, a on drukuje karte pokladowa. Okazalo sie, ze na szczescie pani z Kambodzy udalo sie w miedzyczasie poprawic nazwisko na rezerwacji W i wszystko zadzialalo. Z tym podchodzi sie do nadania bagazu.

Kladzie sie bagaz na tasme i wczytuje karte pokladowa, a maszyna drukuje te naklejke z kodem kreskowym, ktora trzeba umiescic na bagazu. Nakleilam naklejke, polozylam bagaz, pojechal. W polozyl swoj plecak i maszyna stwierdzila, ze to jest plecak, bo wykryla paski, wiec musi go polozyc na tacce, inaczej moze spac z tasmy. Super, bo moj pojechal bez tacki.

 Nastepnie jest bramka, ktora otwiera sie po przylozeniu paszportu.
Bagaz dolecial, moj plecak jednak nie spadl z tasmy. Lot byl przyjemny, Air Asia jest tak o oczko w ogore od Rajanera moim osobistym zdaniem.

W nastepnym odcinku:
- Phuket, raj czy koszmar?
- czy ja kiedys wyzdrowieje?
- specjalna cena, tylko dla Panstwa!

10 komentarzy :

  1. W końcu doczekalam się Singapurowego postu. :)
    Wiesz... wydaje mi sie,ze w tym pierwszym hotelu czekałoby Cie o wiele więcej przygód ;P
    Przepiękne zdjęcia, przepiękne miejsca...Co do mięsnego jedzenia, my z mezem pewnie bylibysmy w 7niebie jesli chodzi o kulinarne doznania ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha ja też bym chodziła jak na szpilkach gdybym słyszała o tylu zakazach. :) Piękne zdjęcia i piękna przygoda (mimo love hotel). ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super relacja. Mam ogromną ochotę odwiedzić Singapur.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jedno z niewielu miejsc, do ktorych bym faktycznie wrocila

      Usuń
  4. Jakie to piękne miejsce!
    Nigdy nie leciałam samolotem, fantastyczny widok :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niezłe wrażenia, tak to fajnie opisałaś i te zdjęcia, normalnie poczułam się jak bym tam było 😉

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdjęcia aż zachęcają do odbycia takiej wspaniałej wycieczki! Piękne widoki oraz roślinność :)
    Ja chyba nie dałabym rady na dominującą mięsną dietę, ale dla takiej wycieczki chyba warto :)

    Zapraszam również na mojego bloga, gdzie pojawił się nowy ciekawy post o naturalnych kocykach dla niemowląt. Kocyk jest szyty innowacyjną metodą z wielowarstwowej tkanej bawełny :)

    https://edreamsstyle.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń