28 maja 2017

TAJ MAHAL

Warning: Dziennik z podróży mocno subiektywny

O Agrze słyszałam tylko złe rzeczy. Ani jednej dobrej. Do tego stopnia, że radzono mi darować sobie Taj Mahal, poza tym to nic takiego, maleńkie, dupy nie urywa, tralalala. Ale ja jako turystyczna konserwa oczywiście nie mogłam przepuścić okazji do odhaczenia kolejnego cudu świata na liście. Jakimś cudem W był w Indiach trzeci raz, ale w sumie dopiero pierwszy raz je tak poważniej zwiedzał. Poprzedni towarzysze podróży byli zadowoleni ze smażenia się na Goa, o Rajastanie nawet nie myśleli, ale nie ze mną te numery.

Gdy tylko pociąg się zatrzymał i z niego wysiedliśmy, zostaliśmy otoczeni przez sporą grupę nice people. Madam, madam, good price, riksha, tuk tuk, good price, madam, Madam, MADAAAAM!! Ok, to już przerabiałam i nie robiło na mnie takiego wrażenia, natomiast ogromne wrażenie zrobiło na mnie patrzenie, jak dziecko spada ze schodów, bo się tak na mnie zagapiło. Szliśmy kładką między peronami, wszyscy się na nas gapili, bo ich kultura tego nie zabrania, ale najwyraźniej też nie uczy się ludzi przy okazji patrzeć pod nogi. Chyba nic poważnego się mu nie stało, ale powiem szczerze, że w takiej sytuacji nie  bardzo wiem, co mam myśleć. Gapiostwo oczywiście mnie męczyło i bardzo chciałam, żeby się wszyscy ode mne odwalili chociaż na minutę, ale nigdy nie chciałam, żeby ktoś zleciał ze schodów.

Otoczyło nas twardo dwóch facetów riksiarzy i eskortowało w stronę policjanta od przyjmowania zleceń. I tak potrzebowaliśmy rikshy, to przynajmniej drogę wskazali, ale nie chciałam ich zatrudniać, bo mnie denerwowała ta przymusowa eskorta. Policjant przyjął zlecenie, wypisał kwitek, który się potem im oddaje, jak dowiozą na miejsce. Wtedy policjant im wypłaca pieniądze. Policjant natomiast stwierdził, że nikt inny nas nie zawiezie, tylko nasza eskorta. Cudownie. Wsiedliśmy do rikshy razem z oboma panami i pojechaliśmy wgłąb Agry, świętego miasta, symbolu Indii, miasta najbardziej znanego symbolu Indii, miejsca pielgrzymek i stolicy turystycznej. Miasto było maleńkie, puste, prawie nikogo na ulicach, zero sklepów, budynki niziutkie. Centrum Agry to jak takie ostatnie przedmieścia polskich miast. Śmieci niestety sporo, zapach szczególny, toteż nadal jechałam w masce, czapce, okularach przeciwsłonecznych i z wachlarzem.

Riksiarze dojechali do pewnej ulicy, a potem się zamienili miejscami. To jakaś kwestia prawna, ten miał licencję na wożenie zagraniczniaków w danej strefie, a ten drugi miał licencję na strefę, w której się znajdują hotele z licencją na przyjmowanie zagraniczniaków. Zawieźli nas do hotelu i się rozsiedli w holu. Zdecydowali, że dzisiaj pojedziemy do Taj Mahal i że oni nas tam zabiorą. Ja jak tylko to usłyszałam, to od razu wynalazłam milion powodów dlaczego nie może tak być. Bo ja się teraz chcę przespać, prysznic wziąć, pewnie z godzinę, albo i dwie, nie będą panowie przecież tyle czekać. Poczekają. Moje wkurzenie jedynie się pogłębiło, gdy W ich poparł i poprosił, żeby poczekali chwilę. Powściekałam się, ale musiałam się poddać w końcu. Pokój miał okno na korytarz, które zostawiliśmy oczywiście zamknięte, było gorąco, wiatrak na suficie mało pomagał. Łazienka z kranem i wiaderkiem, prawie bez światła, ale za to wifi działało. Spytałam się w recepcji czy mają papier toaletowy, recepcjonista mi odpowiedział, że po tej stronie Indii nie ma papieru, bo nie ma drzew, a oni nie importują. Na szczęście miałam jeszcze zapasy. Przebrałam się szybko, spakowałam zapas chusteczek i tabletek na gardło i zeszliśmy na dół.

Panowie nas zawieźli do końca strefy, dalej im nie wolno wjeżdżać. Wtedy się odwrócili do nas i dobrym angielskim nam wytłumaczyli dokładnie co mamy robić, krok po kroku. Ich porady był bardzo szczegółowe, ogólnie mówiąc - jak nie dać się okraść - i od razu zmieniłam zdanie na ich temat. Co ciekawe, postanowili również poczekać aż wrócimy. Poszliśmy prostą uliczką pełną pamiątek made in China, co krok stali my friend, good price. Riksiarz mówił, żeby bardzo uważać na złodziei, nie kupować nic, nie wyciągać portfela, pilnować torebki, zamkiem do przodu. Powiało trochę grozą  muszę przyznać. Doszliśmy do kas, kasy są cztery, dla lokalnych kobiet i mężczyzn, dla zagraniczniaków kobiet i mężczyzn. Kas segregowanych wg płci jeszcze nie widziałam, ale przy tej ilości osób stanie we wspólnej kolejce mogłoby być nieprzyjemne. Kasy miały szyldy z cennikiem, zagraniczni goście mocno przepłacali, aczkolwiek nadal nie była to jakaś duża kwota. Akurat tak się złożyło, że w naszej kasie był jeden pracownik i sprzedał nam obojgu bilety, w przypadku zagranicznych traktują te zasady nieco luźniej. Razem z biletem dostaje się kupon na butelkę wody, bo własnej nie wolno wnosić, oraz foliowe nakładki na buty, bo w Taj są absolutnie wymagane. Riksiarz nam powiedział o tym wszystkim i ostrzegł, że będą nam wciskać wodę i folię za pieniądze zanim dotrzemy do okienka i faktycznie tak było, ale w ilościach, których się nie spodziewałam. Riksiarz ostrzegał też przed fałszywymi przewodnikami, po Taj nie chodzą oficjalni przewodnicy, wszystko jest tam zorganizowane szyldami lub pracownik może udzielić wskazówek. Jak można się domyślić, ledwo przeszliśmy przez tłum przewodników. Nie zrobiłam zdjęć w tej części, bo po prostu się bałam wyciągać telefonu.
Tu musieliśmy się rozdzielić na chwilę, ze względu na zagrożenie terrorystyczne, przechodzi się dość dokładną kontrolę na wejściu, oczywiście kobiety i mężczyźni osobno. Ponoć jest dość silny konflikt na tle Taj Mahal, który nadal trwa. Muzułmanie nie powinni stawiać mauzoleów, ani tak się nimi zachwycać i to nadal denerwuje bardziej tych konserwatywnych. Istnieje zagrożenie, że ktoś będzie chciał zniszczyć budowlę niezgodną z wiarą. Muszę przyznać, że po takiej kontroli od razu poczułam się bezpieczniej i swobodniej, świat za bramą to zupełnie inny świat od samego miasta Agra.

Na początku przechodzi się przez tę bramę, próbowałam sobie zrobić zdjęcie, ale nie było to proste, ludzie bardzo się starali zmieścić w kadrze, a najlepiej na pierwszym planie.
Następnie wychodzi się na ogrody. Możecie zauważyć ile daje dobre kadrowanie.
Ogrody są bardzo ładne, całe miejsce emanuje taką lekkością i w sumie radością, mimo, że to mauzoleum. Gdy podchodzi się pod sam budynek, można albo zdjąć buty, albo założyć foliowe nakładki. Mając w głowie liczbę sprzedawców butów za murami, oczywiście wybrałam nakładki. W środku obowiązywał absolutny zakaz robienia zdjęć, którego grzecznie posłuchałam, większość posłuchała, w końcu pojawiał się co metr w wielu językach. Ku mojemu zaskoczeniu grupa Japończyków kompletnie to olała i nawet przy pracownikach ochrony robili zdjęcia z flashem.
Nie mam zdjęć, więc opiszę środek - wszystko jest białe, rzeźbione we wzór koronki, na środku znajduje się sarkofag, również biały. Jest bardzo ładnie, może to wszystko jest niewielkie, ale widać rękę rzemieślnika, każdy element jest idealny, precyzyjnie dopracowany.

Niestety wrażenie lekkości zabija rzeka-smrodka, płynąca od razu na tyłach budynku. Rzeka na tym odcinku ma za sobą już parę większych miast i zwyczajnie śmierdzi niemiłosiernie.

Gdy szliśmy w stronę wyjścia chciałam sobie zrobić zdjęcie. Nie byłam pewna, czy powinnam odsłaniać ramiona, ale widziałam, że do zdjęć ludzie się rozbierają. W załapał dobry moment, gdy nikt nie stał mu w 1 planie i zrobił mi zdjęcie, co mnie bardzo ucieszyło. Jak się okazało, to nie był przypadek, że koło mnie nagle zrobiło się jakoś mniej gęsto. Po prostu cała moja sesja była bacznie obserwowana.
Podeszła do mnie dziewczyna z telefonem i pyta 'selfie'? No jasne, proszę bardzo. Robi selfie. To teraz jej brat. A teraz ona z bratem. To teraz wujek, potem wujek z kuzynka, potem wujek z kuzynka i bratem, potem wujek z bratem bez kuzynki. Ja już wypiłam całą wodę i powoli przeczuwałam udar, było mi coraz słabiej, ale przecież zaraz skończą, ile można robić foty? Ano można długo. Jak już było widać, że chcę czmychnąć, do akcji wkroczyła mamuśka. Kobieta wbiła mi pazury w ramię, żebym nie uciekła, po prostu mnie pazurami mocno trzymała.
Słońce mi mocno przygrzało i nie miałam siły uciekać ani protestować, po prostu czekałam aż skończą, ale nie wiem co im po zdjęciach z zombie, które zaraz zemdleje.

Wróciliśmy w umówione miejsce, a riksiarzy nie było. Złapali w międzyczasie inny kurs, ale w końcu wrócili na szczęście. Już mieliśmy brać inną rikszę, ale w pośpiechu nie zapisaliśmy nazwy hotelu, a tamci wiedzieli, gdzie nas zakwaterowali. Odwieźli nas do hotelu, otrzymali odpowiednią zapłatę za ich cenne wskazówki.

Znowu się nie wyspałam, było mi za gorąco i duszno bez tego okna. To była któraś noc bez snu. Ale trudno, następnego dnia miałam jechać bliżej swojego głównego celu wyprawy, więc się cieszyłam, że dzień już minął. W chyba też za wiele nie pospał przez moje zatoki, mimo temperatury nie dawały mi spokoju, ale za to już z gardłem było lepiej, powoli mogłam znowu przełykać.

Podsumowując: miasteczko straszne, ale Taj Mahal jest warte zobaczenia, nadłożenia drogi, jest piękne, urywa itd., itp., etc.

W następnym odcinku: Jaipur!
- co ważniejsze, wiara czy dobra zabawa?
- co trzeba, aby prowadzić rikszę?
- natrętni ludzie dobrej woli




10 komentarzy :

  1. Wiedziałam, że podróż do Indii, a raczej przetrwanie w nich nie należy do łatwych, a mimo to jestem zaskoczona. Trzeba mieć sporo oleju w głowie, żeby nie dać się wykiwać, okraść i oszukać. No, ale ważne, że kolejne miejsce zobaczone na własne oczy. Tego nikt nigdy nie odbierze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, nie bylam na wschodzie, tam to dopiero jest dramat. Postanowilam zobaczyc te ladniejsze rzeczy, a bylo i tak, jak bylo.

      Usuń
  2. Wierzę, że i ja kiedyś się tam wybiorę;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mam nadzieje, ze moze moje posty sie przydadza troche ;)

      Usuń
  3. Pięknie tam! chętnie tam kiedyś zawitam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Indie to ciekawe miejsce i w wiele o nich słyszałam, ma nadzieję że kiedyś tam dotrę ale nie spieszy mi się tam :) chyba przez ten brud który tam jest...

    OdpowiedzUsuń