14 marca 2017

HARIDWAR

Warning: Dziennik z podróży mocno subiektywny

W telegraficznym skrócie Haridwar to coś pokroju Częstochowy. Co roku zjeżdżają się tam miliony wiernych, aby obmyć się w Gangesie, pomodlić, otrzymać błogosławieństwo. Podobnie jak w Rishikeshu, szczególnym kultem otacza się tutaj Shivę. Usłyszałam tu historię, że ustawiono mu wysoki posąg, który miał przynieść dobrobyt i ułaskawić bóstwo. Niestety gdy Ganges wylał, posąg całkiem zalało i się przewrócił, ku przerażeniu wiernych. Widocznie się nie spodobał. No to trzeba było postawić większy. I oto na wjeździe do miasta pielgrzymów wita taki oto widok. Daleko mu nadal do Chrystusa Króla, ale przynajmniej stoi w miejscu, gdzie ma to jakieś uzasadnienie, w połączeniu z kompleksem świątyń i świętą rzeką.
Gdy tylko wysiedliśmy z autobusu z Rishikeshu, obskoczyło nas morze żebrających. Chwilę zajęło nam przedarcie się dalej w poszukiwaniu hotelu. Niestety większość z hoteli nie miała pozwolenia na przyjmowanie ludzi z zagranicy, więc szukanie zajęło nam z godzinę. W końcu znaleźliśmy fajny hotel, który miał koncesję na ludzi z zagranicy i był położony w bocznej alejce, więc nie było tak słychać klaksonów. Natomiast było doskonale słychać telenowele oglądane przez recepcjonistę. Sprawdziliśmy najpierw, czy są kraty w oknach, ponieważ zauważyliśmy duże stada małp. Ilość śmieci zostawiana przez pielgrzymów pozwala im na bardzo komfortowe życie, sądząc po ich gabarytach. Po ogromnej stercie właśnie śmieci zapamiętałam, która alejka to nasza. Zapach miasta niestety również zupełnie inny od górskiego powietrza Rishikesh. Od razu zaczęłam do niego tęsknić, ale przecież przed nami jeszcze długa droga, więc czas najwyższy zostawić go za sobą.
Haridwar to miasto bardzo zatłoczone, zupełnie inne od Rishikeshu, duchowej ostoi, również pełnej świątyń. Wszystko tu dzieje się szybko i głośno. Również nie ma chodników, ale liczba motocyklistów jest nieporównywalnie większa. Każdy trąbi, kilka razy ledwo uskoczyłam. Nie mogłam ani na chwilę skupić myśli, bo musiałam uważać na motory. Akurat dla wygody miałam bluzkę z dekoltem, gapili się, ale nic poza tym. Nikt mnie z tego powodu nie zaczepiał, nie dotykał. Mogłam się przebrać, ale byłam ciekawa reakcji, słyszałam pełno jakichś historii z oblewaniem kwasem, szczypaniem itd., ale nic z tych rzeczy. Miałam zupełny spokój. A gapili się chyba przede wszystkim dlatego, że biali raczej omijają to miejsce, byliśmy chyba jedyni, nikogo innego nie widziałam.
Weszliśmy do jakiejś knajpy, w sumie pierwszej z brzegu. Wszystko w środku było ze stali nierdzewnej. Myślałam, że ludzie w środku do klienci, a to byli pracownicy. Na nasze wejście zerwał się kierownik, zaklaskał niczym maczo w tej części tańców latynoskich, gdzie maczo klaszcze, a wokół wirują tancerki, i cała obsługa składająca się z 12 mężczyzn wstała i ruszyła do pracy. Jeden podał chusteczki, inny położył sztućce, inny talerze. Jak się okazało, mieli tylko thali, czyli ryż lub chlebek z kilkoma miseczkami różnych potraw. Płaci się raz, a oni co chwile podchodzą i dokładają do misek. Byliśmy już mocno najedzeni i zdecydowanie więcej nie chcieliśmy, ale samba wokół nas trwała, kierownik klaskał, a kelnerzy biegali. Do picia dostała mleko bawole z solą, smaczne, trochę jak nasze zsiadłe mleko.
Po obiedzie poszliśmy w kierunku bazaru. Muszę przyznać, że czułam się w tym mieście bardzo nieswojo, ludzie mieli niezadowolone miny, hałas, ilość śmieci i zapach nie nastrajały pozytywnie. Po drodze minęliśmy czerwoną świątynie, która jest jednocześnie hostelem dla pielgrzymów. Weszliśmy do niej i na chwilę odetchnęłam, odcięłam się od tego wszystkiego za murem. Ale kiedyś trzeba było wyjść.

Naprzeciwko świątyni zobaczyłam bramę, prowadzącą na podwórze kamienicy, koniecznie chciałam wejść i zobaczyć.
Pierwszy raz zobaczyłam/powąchałam brzeg Gangesu w tym mieście. Śmietnik nad śmietnikami, a wiele osób najwyraźniej z tego żyje. Na zdjęciu powyżej kobieta kamieniem uderza o siekierę i tak rąbie drewno. Muszę przyznać, że w świecie bez wysypisk śmieci, system postępowania z odpadami jest zorganizowany chyba najlepiej, jak się da. Najpierw wszystko jest przeszukiwane przez psy, koty, małpy, świnie, krowy, szczury i ptaki w kategorii jadalne/niejadalne, następnie wkraczają ludzie i dzielą odpady na przydatne/nieprzydatne. Co ciekawe, znowu wszystkie psy wyglądały identycznie. One chyba tam doszły do swojej ostatecznej formy po wymieszaniu wszystkich ras.

Waste manager
Doszliśmy do bazaru, który składa z systemu alejek pod uroczymi girlandami. Trzeba tu być szczególnie ostrożnym, ponieważ jest ciasno, łatwo się zagapić na towar, a motocykliści w ogóle się nie przejmują.
Musiałam opanować swoje chciejstwo, bo najchętniej wyszłabym ze wszystkimi tymi ozdobami na sobie. Uparcie mówiłam sobie poczekaj, potem będą lepsze, a nie masz miejsca w plecaku i tak.
Na straganach mieli wszelkie możliwe smakołyki. Miałam straszną ochotę ich spróbować, pachniały pięknie, wyglądały pięknie, nigdy takich nie jadłam. Było mi bardzo smutno, że muszę obejść się smakiem, ale we wszystkich były chmary much, żywych i nieżywych. Nie chciałam tak ryzykować. Pierwsza zasada przetrwania w Indiach, jaką mi wszyscy dawali - nie jedz ze stoiska ulicznego.
Z jakiegoś powodu większość straganów sprzedawała grube koce. Być może blisko jest fabryka albo miejscowym faktycznie jest zimno w nocy. Oczywiście szukałam cały czas miejsca, gdzie można dostać wodę z kokosa, bo nadal byłam w niej ciężko zakochana. W końcu znalazłam swój cudowny stragan. Niestety nie mieli mango, na które liczyłam. W z kolei szukał kulfi, które znaleźliśmy w jednej knajpie, ale były stare i na patyku. Niby miasto pielgrzymek, ale jedzenia tu dobrego nie znaleźliśmy.
Na końcu bazaru znajdowało się wyjście do miejsca, gdzie do rzeki schodzą schody i dokonuje się ablucji. Poruszanie się tutaj było powolne, ze względu na ogromną liczbę osób, które nas zaczepiały. Od żebraków, po guru sprzedających oświecenie za jedyne 300R. Jeden wielki szał religijny, pełna ekstaza i egzaltacja. Co ciekawe najbardziej chyba kwitł handel klapkami. Przed wejściem do rzeki zdejmuje się klapki, widocznie po wyjściu nie zawsze się je zastaje. Ale na szczęście można sobie kupić nowe, jedynie 100R.
Nie dało się nie zauważyć, że żebracy byli znowu bardzo do siebie podobni, identyczni do tych z Delhi. W tym znaczeniu, że mieli identyczne niepełnosprawności i identyczne sprzęty. Ludzie bez nóg, jeżdżący na identycznych wózkach już w trzech odwiedzonych miastach! Powiedzenie 'są z tej samej fabryki' nabiera tu innego znaczenia, do końca podróży widziałam kilka typów żebraków z tej samej 'linii produkcyjnej', identyczni. Mam nadzieję oczywiście, że to przypadek. Ale obawiam się, że niekoniecznie. Był też człowiek z odciętą prawą dłonią, miałam również nadzieję, że otrzymał taką karę dawno temu, w innych czasach.
Na platformach siedzieli guru, udzielając błogosławieństwa proporcjonalnego do zapłaty. To jest jeszcze sytuacja poza sezonem, w sezonie nie wciśnie się szpilki.

Poszliśmy rano na busa, po drodze poszukaliśmy czegoś do jedzenia. Kupiliśmy sobie samosy na drogę, zostały zawinięte w rożki z gazety. Tym razem autobus był ludzki, to trochę odpoczęłam. Zatrzymaliśmy się w ładnym zajeździe, gdzie dostaliśmy normalne tosty w chlebie tostowym, tylko panierowane w mące z ciecierzycy. W i ja poszliśmy skorzystać z toalety. Jak wyszłam, to W nigdzie nie było, a faceci na zewnątrz się bili. A kto się nie bił, gapił się na mnie. Nie wiedziałam, czy W już wyszedł, czy jeszcze nie, musiałam się na trochę schować i przeczekać. Na szczęście W niedługo wyszedł.
Mieli tam też sklepik z przekąskami. Miałam ochotę na wszystko, mieli czekoladę Cadbury's, pringlesy, pełno 'naszych' smakołyków. Wszystkie ostro po terminie, więc niestety również obeszłam się smakiem.

Wylądowaliśmy w Delhi i poszliśmy szukać hotelu. Ja chciałam iść tam, gdzie byliśmy, ale W nie chciał, bo nas tam oszukali poprzednio. Ja nie spałam już od kilku dni i chciałam tylko łóżka miękkiego, ciepłej wody i prysznica. Poszliśmy do hotelu obok, łóżko dobre, ale znowu podwójne, prysznica nie było, tylko wiadro i kubełek. No trudno. Na recepcji mieli rozpiskę z czego składa się cena. Działka hotelu była faktycznie niewielka, sam podatek od zagraniczniaków to 49%.
Umierałam z powodu zatok i  gardła. Dostałam coś w lokalnej aptece, ale rewelacji nie było. Szukałam sklepu, gdzie można się porządnie obkupić w chusteczki, a najlepiej rolkę papieru, ale  niestety znalezienie kiosku czy drogerii jest trudne. W końcu coś znalazłam i wykupiłam ich cały zapas chusteczek.

Potem trafiłam na Paharganju na przecenę sari. Coś MUSIAŁAM sobie kupić. Weszłam sama, panowie profesjonalnie obsłużyli, krawiec na miejscu dopasował bluzkę. Wszystko dobrym angielskim. Tak mi się spodobała obsługa, że się nie targowałam i za 500R dostałam i sari i bluzkę. Sztuczne oczywiście, ale ładne, chciałam tylko tak o, się przebrać. Wzięłam czarne ze złotymi zdobieniami i złotą bluzką, jak to ja, jestem trochę monotematyczna w ubraniach, a Hinduski noszą raczej żywe kolory. Czarny to nie jest kolor żałoby, ale i tak gama kolorystyczna zwykle mieści się gdzieś między żółtym a różowym. Poza tym pasował mi do tshirtów, które miałam ze sobą. Zapytałam się sprzedawcy jak to się zakłada, odesłał mnie tutaj do youtube, gdzie znalazłam polski filmik z identycznej sytuacji z komentarzem 'pan tutaj pewnie ma nas za idiotki hehe'. Jak się bawić, to na całego, odpuściłam sobie akrylowe kimono w Japonii, to sari nie mogłam.

Do sklepu wchodziły tylko całe rodziny. Akurat siedziała matka z 5 córkami, ojciec wchodził i wychodził, generalnie ojcowie przychodzą raczej na sam koniec. Wyglądało to tak, że zakup sari to ważne wydarzenie.  Być może szykowały się na jakaś specjalną okoliczność. Nie widziałam, żeby ktoś tak jak ja, wszedł sam i sobie oglądał, zawsze większą grupą. W został przed sklepem, ja mogłam sobie bezkarnie buszować, a może to, a może tamto, pokaż mi coś jeszcze, fajne, ale w kwadraty, a masz może w koła? - a on nie musiał tego słuchać, więc wszyscy zadowoleni. Prawie, ponieważ jak się okazało, został natychmiast otoczony przez my friend'ów. Widziałam, że jakiś koleś  na motorze długo go męczył. Jak się później okazało, zapraszał do swojego mieszkania, gdzie ma zioło, aaale będzie fajnie. A potem riksiarze, chodź, riksha, tanio, zawiozę. Nie dziękuję, nie potrzebuje. Ale zawiozę. Ale ja nigdzie nie jadę. To nic, i tak zawiozę my friend.
W hotelu się wiłam w to sari jak gąsienica w kokon, przewijając filmik milion razy. Ale jaaak on to, ale gdziee znowu, prawo czy lewo?? Bluzka była niewygodna, ciasna u góry, na dole luźna. Z jednej strony Hinduski nie mają dużych biustów, a jak już mają, to i tak raczej nie noszą stanika, co w moim wypadku zupełnie odpadało. Nie byłabym w stanie utrzymać dziewczyn na właściwym miejscu, a nie byłam w ogóle pewna swoich zdolności do drapowania tego wszystkiego. a Trzeba udrapować z boku, potem na ramieniu, potem poprawić to pierwsze. Nigdzie w tutorialach niestety nie pokazywali jak to zrobić, żeby się trzymało. Próbowałam podpatrzeć, ale bezskutecznie. Także sari schowałam do plecaka, a bluzkę zostawiłam w uliczce koło hotelu, niech ktoś sobie weźmie. Na pewno do Agry się nauczę jak to zakładać i pod Taj Mahal pójdę już w sari. :D

Poszliśmy na dworzec po bilety, oczywiście do specjalnego pokoju dla ludzi zzagranicy, do której lokalni nie mogą wchodzić. Niestety wypisał się nam długopis i był dramat, bo nie można było wypełnić tej tony dokumentacji potrzebnej, aby dostać bilet. Nikt nie miał długopisu, kolejka leciała numerkami. Podeszliśmy do okienka bez wypełnionych dokumentów, licząc na szczęście. Pani dała nam swój, szybko wypełniliśmy i dostaliśmy swoje bilety. Zdążyłam w międzyczasie zmienić koncepcję podróży. Chciałam ominąć Jaipur i pojechać aż do Udaipuru. Ale po dokładniejszym zbadaniem obu miast w googlach postawiłam na Jaipur. Logistycznie również było to lepsze, bo nie musiałam spędzić dnia/dwóch w pociągu pomiędzy Udaipurem, który jest pod samą zachodnią granicą, a Bombayem.

W Polsce praca na kolei jest chyba jedną z bardziej nieciekawych. Długie godziny pracy, taki sobie standard, zapach, ogromna ilość obowiązków, użeranie się z ludźmi, a pensja i dodatki kompletnie niewspółmierne. Szacunek społeczny tez gdzieś zaginął, a kiedyś praca na kolei to był pewien prestiż. Miałam na uczelni nawet jednego profesora, który z sentymentu za tymi czasami kultu kolei chodził zawsze w kolejarskim mundurze. W Indiach jak zauważyłam nadal jest to elitarne miejsce pracy. Pani kasjerka była dobrze ubrana, pomalowana, zadowolona z życia, obeznana z komputerem, a jej angielski był płynny. Do tego nie przemęczała się w pracy, wychodziła kiedy chciała, pracowała kiedy chciała. Z okien dworca widać ładne, czyste, nowoczesne osiedle, w którym pracownicy kolei dostają mieszkania. Wikt i opierunek na poziomie pracowników lotnictwa u nas. Oczywiście takiej pracy nie dostaje się z ogłoszenia.
Pociąg ruszał o 6.30 następnego dnia, więc o 6 stawiliśmy się na dworcu, wypiliśmy czaj i poszliśmy na peron. Ogłoszono godzinne opóźnienie pociągu, więc stanęliśmy sobie gdzieś z boku i grzecznie czekaliśmy. Tym razem żebrający nie zachowali dystansu i zaczęli dotykać, drapać, ciągnąć, intensywnie zaczepiać. W oczywiście pękł i dał starej kobiecie pieniądze, bo tak nie można nic nie dawać. Może i nie można, ale zostało to zauważone przez dziesiątki bacznie obserwujących oczu i natychmiast zostaliśmy otoczeni. Przez bitą godzinę cały czas ktoś przy nas był. Próbowaliśmy uciec w inne miejsce, ale to niewiele pomagało. Zrozumiałam już, że w tej kulturze to nie jest nic złego, jak ktoś stanie przed kimś i się gapi przez 10 minut, aczkolwiek było mi z tym nieswojo. Oparłam się o poręcz i próbowałam nie myśleć o tym, ile mam oczu wpatrzonych w siebie, mimo spuchniętej twarzy, zajętych zatok i nieco skołtunionych włosów. Nawet się na chwilę zamyśliłam o czymś innym, aż W zauważył, że za mną stoi facet z rozdziawioną gębą i się ślini na mnie. W ogóle go nie zauważyłam. Jak dotąd takie rzeczy widziałam tylko w mangach, typowy stary perwers dostaje ślinotoku na widok dziewczyn w mundurkach. Fikcja powinna pozostać fikcją, a nie stawać się prawdą ;(

Życie na dworcu toczy się dość ciekawie mimo wszystko. Są usługodawcy wszelkiej maści, np. chodzą chłopacy obwieszeni kółkami do walizek i kłódkami. Na miejscu przyczepią nowe kółko, zaszyją dziurę. Byli też szewcy i krawcy. Każdy pociąg przyjeżdżał z innego regionu i można było obserwować różnice pomiędzy wysiadającymi z niego ludźmi. Mieli inne stroje, inna budowę, inaczej się zachowywali. Zaciekawiły mnie kobiety myjące zęby gałęziami. Słyszałam o tym, to metoda ze średniowiecza, ponoć całkiem dobra, jeśli się nie ma wrażliwych dziąseł. Natomiast jest to intrygujące, jak w danym miejscu na ziemi nie ma pewnych podstawowych dóbr, natomiast pełno jest dóbr luksusowych gdzie indziej. Czyścisz zęby drewnem siedząc na ławce ze stali nierdzewnej, walcowanej, spawanej. Znajdź samego spawacza stali nierdzewnej u nas, a co dopiero taka ławkę.
W pociągu mieliśmy miejscówkę akurat przy chłopaku z Francji, który przyjechał na pół roku do Azji pisać reportaże. Opowiadał trochę o swojej pracy, jak to ma tylko zlecenia, nie ma stałego zatrudnienia w takiej branży i teraz będzie jeździł i zbierał materiały, to coś napisze. Miał przy sobie trochę gazet politycznych. Akurat czytał artykuł opatrzony piękną ilustracją, białoczerwona rolka papieru toaletowego rozrywana przez dwóch polityków. Człowiek na urlopie chce uciec od polityki, ale się chyba nie da. Nie pytałam, co piszą, natomiast pożalił się nam, że kupił na dworcu kitkata, bo miał ogromną ochotę na czekoladę, ale niestety jest 3 mce po dacie.
Chyba czas na tym skończyć :)

W następnym odcinku:
- Czy moje zatoki dadzą mi spokój?
- Ile osób potrzeba do prowadzenia rikszy?
- Do czego mogą służyć pazury?
- Jak pachnie Taj Mahal?

5 komentarzy :

  1. dziękuję CI za te widoki! aż się ciepło na sercu robi jak się na te cuda patrzy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kobieto, Ty to masz ciekawe życie...Piękna i ciekawa podróż! I jak zwykle piękne zdjęcia:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ta ciekawosc uczy mnie, ze wszedzie dobrze, ale w domu najlepiej ;)

      Usuń