14 kwietnia 2016

ANNIE SLOAN CHALK PAINT - HIT CZY KIT, CZYLI REMONTU CIĄG DALSZY

Jak już wiecie z poprzedniego postu przeprowadziłam się do mieszkania urządzonego za czasów stylu Millenium, stopniowo w miarę możliwości staram się je wprowadzić w 2016 rok. Zabrałam się za korytarz, na który chciałam zrobić szybko i niedrogo, co obiecywała farba kredowa Annie Sloan, która nie wymaga przygotowania powierzchni, nadaje się praktycznie do wszystkiego, po prostu bierzesz i maziasz, cuda na kiju. W dalszej części pokażę Wam efekty.

Ponieważ pochodzę z rodziny nałogowo wręcz czytającej, całe życie potykałam się o książki. Gdzie się nie obróciłam był regał, stos, wszędzie książki. Ponoć dom bez książek świadczy o właścicielu, ale odkąd stworzono Kindla uważam książki za stratę przestrzeni i drzew. Na półkach na książki po prostu położyłam Kindla, w którym mam jakieś 200 książek w tej chwili, więc nie można mi nic zarzucić ;) O ile nie będę kiedyś mieć gabinetu z fotelem i kominkiem, nie chcę musieć się już więcej o nie potykać. To pewnie moja antyreakcja na książki w łóżku, pod łóżkiem, obok łóżka, na lodówce, w szafie na ubrania, szafie na buty, w trzech piwnicach, w każdej walizce, na półkach wokół okien, no po prostu wszęęędzie. Więc z radością przywitałam możliwość pozbycia się regału na książki z przedpokoju, o który wiecznie się i tak obijałam. 

Regał stał przed tą ścianą, pokrytą zwykłą okleiną imitującą drewno. Okleina posiadała również wyraźną teksturę drewna, zastanawiałam się, czy uda się ją zachować, czy może całkowicie zniknie, ponieważ w grę wchodził jeszcze jeden mebel, antyk z drewna, którego ja absolutnie nie chciałam malować, bojąc się utraty drewnianego wyglądu, natomiast wiele osób próbowało mnie przekonać, że nic takiego się nie stanie, a orzechowy mebel powinien zmienić kolor, bo teraz modny jest biały. (Nie wiem czy też kochacie antyki z drewna, ale spróbujcie sobie wyobrazić moją minę na takie teksty).

Obejrzałam milion tutoriali na youtubie, przeczytałam wiele instrukcji, okleiłam co trzeba i zabrałam się za malowanie wałkiem z gąbki, zgodnie z zaleceniami. Farba jest bardzo gęsta, dzięki czemu dobrze kryje, ale również może na niej zostawać faktura po pędzlu lub wałku z włosia. O ile nie zależy komuś na takim właśnie efekcie, powinien właśnie wybrać wałek z gąbki.  Położyłam dwie warstwy i zostawiłam do wyschnięcia, wszystko było elegancko. Kolejny krok to położenie wosku, który chroni powierzchnie przed uszkodzeniami, ale nie jest konieczny, można pozostać przy efekcie matowym. Położyłam sobie kropkę wosku w jednym miejscu na próbę, najwyżej się zetrze i zamaluje. I tu się zaczęły problemy.

Nie spodobał mi się efekt wosku, powierzchnia wygląda przez to całkiem plastikowo i robi się ciemniejsza, jak w sumie wszystko pokryte czymś tłustym. Zrobiłam sobie jeszcze próbę na obieraczce do warzyw, bo mi jej nie żal, a akurat jest drewniana, żeby sprawdzić, czy może to wyschnie i wróci do oryginalnego koloru.

Kolor na zdjęciu to Provence.

I niestety kolor pozostał plastikowy ciemniejszy, na zdjęciu tego nie widać za dobrze chyba. Starłam elegancko kropkę wosku i zabrałam się do malowania. Okazuje się, że tę farbę albo położycie od razu dobrze, albo wcale. Ona wysycha za każdym razem na inny odcień i to w zależności od ruchu wałka. Tu sobie wyschnie na ciemno, tu na jasno, do tego ma właściwości polerujące, przez co również zmienia kolor. I w efekcie wyszło coś takiego. A, i oczywiście tekstura drewna zniknęła.
Ale pomyślałam sobie, że dobra, mam jeszcze 1/2 puszki litrowej, spokojnie położę warstwę na całość i wyschnie równo. Nic z tych rzeczy. 6 razy próbowałam. 6 razy. Wczoraj wieczorem dałam sobie ostatnią szansę i rozcienczyłam farbę wodą, zgodnie z tutorialami, żeby się lepiej rozprowadzała. Nadal to samo. Ale odkryłam, że można ja nieco wałkiem wypolerować i tak sobie spędziłam 2 godziny polerując, co wyrównuje kolor. A oto efekt.
Jest hmm.... lepiej, ale nadal nierówno. Kawałek ściany za 150 zł. W dobie farb wielofunkcyjnych na pewno można znaleźć coś lepszego. Jak skończę z toaletą pokażę Wam, jak pomalowałam farbą kafelki i zupełnie odświeżyłam coś już niezbyt ładnego w coś eleganckiego. A tutaj jakaś męczarnia z gładką ściana. Więcej się na tę farbę nie zdecyduję, bo to jakiś kompletny bubel. Ja rozumiem, że gdyby minął miesiąc, to nowa warstwa mogłaby odbiegać od starej, ale nie godzina.
Przed ścianą ustawiłam metalowy, postarzany stolik. Będzie mi służył za miejsce na klucze, ewentualnie listy. Szukanie kluczy po domu często było przyczyną mojego spóźnienia, a teraz mają swoje stałe miejsce.

Światło mam tu słabe niestety, bo od północnej strony.
Klucze znajdują się na glinianej misce zrobionej przez znajomą. Kobieta rzuciła pracę w korpo, żeby lepić garnki. Nie poradzę, ale aż mnie coś zżera od środka, gdy słyszę takie historie, bo moim niespełnionym marzeniem jest zostać kowalem i robić takie stoliki z kolei, piękne, kute lampiony, płoty, świeczniki, biżuterię, mieczami też bym nie pogardziła. Tylko gdzie w dzisiejszych czasach znaleźć kuźnię i mistrza?

Cudowna rzecz, zachwycam się nią za każdym razem, to połączenie surowej gliny i metalicznej farby.

Pomysł był taki, żeby na ścianie przywiesić lustro w złotej ramie, które nawet kupiłam.

I niestety stoi, bo jest zwyczajnie za ciężkie. Ta ściana jest elementem szafy, powinna wytrzymać lustro, ale nie takie. Trzyma się tylko na dwóch kołkach i nie da się jej mocniej przymocować, poza tym lustro nawet przymocowane na 4 haki mogłoby po prostu rozerwać płytę. Więc obecnie plan jest taki, że lustro komuś oddam, a kupię sobie nowe, bez ramy. Ramę albo wymaluję złotą farbą, albo znajdę jakąś lekką, może ze sztukaterii gipsowej albo z plastiku.

6 komentarzy :