21 marca 2020

MALTA, GOZO, BŁĘKITNA LAGUNA


Od dawna miałam zamiar opisać swój krótki pobyt na Malcie, ale od tamtego czasu zdarzył mi się mały wypadek i wyczyściłam sobie dysk chcąc jedynie wyczyścić pendrive'a :D Większość zdjęć z Malty szlag trafił, ale został mi folder z wybranymi ulubionymi. Post będzie nieco krótszy w związku z tym i mniej opatrzony grafiką. Przykro mi podwójnie.

Nie miałam zamiaru nigdzie jechać, ale Rajaner wiedział lepiej kiedy wysłać mi spam z tanimi lotami. Lot na Maltę w dwie strony kosztował 30 EUR, trzeba było brać. Znalazłam hostel z basenem, kuchnią w pokoju, śniadaniem, spoko lokalizacją w dobrej cenie (NSTS Campus Residence and Hotel). Poleciałam w piątek, wróciłam w poniedziałek, czyli mój ulubiony typ wypadu. 

Po wylądowaniu  znalazłam na lotnisku usługę busową, tanią, rozwożą ludzi we wskazane miejsce. Po drodze trochę się przeraziłam, gdzie ja właściwie jestem. Krajobraz wyglądał jak z filmów o biednych krajach Bliskiego Wschodu. Brudne, opuszczone, brzydkie budynki. I tak całą drogę aż do Sliemy, gdzie było już lepiej, ale nadal mocno średnio. Większość budynków była opuszczona, ponieważ są to domy należące zwykle do Anglików, którzy przyjeżdżają tam tylko na jakiś czas w roku. Można było długo iść i nie zobaczyć żywej duszy. Kierowca zawiózł nas w złe miejsce, też NSTS, ale nie ten właściwy, bo są dwa. W recepcji pan był przemiły, dał nam po puszce maltańskiego słodkiego napoju gazowanego, coś jak fanta, i wezwał taxi, za którą nie musiałyśmy płacić. Słyszałam o maltańskiej gościnności, gdyby tylko tak mogło być wszędzie.

Po zakwaterowaniu już w hotelu poszłyśmy na miasto, ubrałyśmy się trochę za lekko, bo mimo, że niby było ciepło,  to strasznie wiało. Jak by nie patrzeć, to jednak jest wyspa na środku morza i po prostu wieje. Poszłyśmy wzdłuż niezbyt ładnego wybrzeża, rozglądając się za czymś do jedzenia, ale wszystkie mijane lokale były nieciekawe i drogie. Doszłyśmy w końcu do miejsca, gdzie jest tramwaj wodny i popłynęłyśmy nim do Valletty, chyba jedynego faktycznie pięknego miejsca.

Tam wybrałyśmy ładną restauracje, w pięknej, centralnej uliczce starego miasta. Kelnerka przyniosła nam prosecco, w wielu restauracjach tak robią, więc ładnie podziękowałyśmy, pomyślałyśmy, że fajnie. Zamówiłam cannelloni, wszystko normalnie. Dostałam z jednej strony wręcz przypieczone, a z drugiej zamarznięte. Poprosiłam o podgrzanie, obraza majestatu. Poszłam w międzyczasie do toalety, jak wyszłam zobaczył mnie kelner i zaczął się drzeć, że muszę zapłacić za toaletę, bo nie jestem gościem restauracji. Mówię, że jestem, siedzę o tam. Darł się, że kłamię, wcale nie, mam zapłacić. Nawet jeśli, to torebkę zostawiłam przy stoliku, przy którym siedzę, będąc gościem restauracji. Nie, awantura i krzyki. Aż przyszła kelnerka, która mnie obsługiwała i wyjaśniła. Potem była kolejna awantura o prosecco, które zamówiły dziewczyny ze stolika obok i przez pomyłkę nam je podano. Nie mam problemu zapłacić, skoro wypiłam, ale to nie pomogło, żeby się uspokoili. Na koniec musiałam zapłacić rachunek z wliczonym napiwkiem. Od razu poleciała opinia na necie. Nie zostawiam takich rzeczy bez opinii, trzeba pisać recenzje, zwłaszcza w dobie wykupywanych botów do pisania pozytywów.
Poszłyśmy w dół uliczką, szukając miejsca na kawkę, normalnego oby, ale wszystko było pozajmowane. Ludzie siedzieli na schodach, wszędzie była bardzo towarzyska atmosfera. Chciałam wrócić następnego dnia, ale nie wiedziałam, że Malta jest bardzo religijna i wszystko w niedziele jest zamknięte.

W Valletcie są dwa urocze parki miejskie, para znajomych wzięła w jednym ślub i potwierdzam, że to super miejsce. Obeszłam oba, każdy zakątek, cudowne. Przeszkodę natomiast stanowili influencerzy. Było ich tylu, nigdy nie widziałam czegoś takiego, a trochę podróżuję. Na każdym kroku sesja fotograficzna i prosimy nie wchodzić w kadr. Ok, ale ja też chcę zdjęcie w tej scenerii, zróbcie swoje i dajcie mi. Nie, bo jedno ujęcie to jakaś godzina cykania.

Chciałam będąc na Malcie zobaczyć muzea rycerskie, cała historia wyspy się wokół kręci, ale niestety była późna godzina, w niedzielę zamknięte, niestety źle to trochę rozplanowałam. W drodze z powrotem zahaczyłyśmy o spożywczak, kupiłyśmy sobie coś na kolację, śniadanie i ich bardzo smaczny cydr. Widziałam drzwi komisariatu, zamknięte na cztery spusty, ani pół policjanta nigdzie, a ludzie pili alkohol gdziekolwiek nie przejmując się niczym. Faktycznie można iść ulicą całe kilometry z alkoholem w ręku i nic z tego powodu się nie stanie. 

Będąc na wybrzeżu przy Sliemie wykupiłyśmy wycieczkę na Gozo z błękitną laguną. Od razu jak tylko się spojrzy w stronę nabrzeża atakują Cię ludzie, żebyś kupił u nich. Trzeba się kawałek przejść i spojrzeć na cenę i ofertę. W połowie drogi było już połowę taniej.
Następnego dnia stawiłyśmy się na miejscu, zajęłyśmy miejsce na pokładzie i ruszyłyśmy w drogę. Na Gozo płynęło się bardzo długo, większość wycieczki to był rejs. Płynęliśmy dość szybko i podobało mi się to, ale wiało tak, że po jakimś czasie zeszłam pod pokład. Było niby w cenie wino, piwo itd, ale nie dałabym rady go donieść przez bujanie. Niestety moja równowaga nie istnieje, ani kelnerką ani baletnicą nie zostanę. Po drodze mija się kilka ciekawych skał.
Gozo to urocza wyspa. Również widmo, niemal wszystkie domy opuszczone, okna zabite, ciemne. Paru turystów. Wycieczka obejmowała objazd autokarem, można zobaczyć trochę fajnych widoków. W tle widać lagunę.
Zdecydowanie bardziej podoba mi się Gozo niż Malta. Po objeździe dostaliśmy godzinę na indywidualne zwiedzanie. Cały dzień nic nie jadłam, miałam do wyboru dalej nic nie jeść albo spróbować coś szybko zjeść i zobaczyć co się da. Było mi już słabo, więc chciałam zjeść, zamówiłyśmy najprostsze dania, które powinny być szybko, ale nie były. Zdążyłyśmy zjeść i trzeba było wracać.
Z Gozo popłynęliśmy na lagunę. Urocze miejsce, ale zabójcze. Trzeba mieć dobre buty. Skały są mega ostre, nierówne, ciężko  się idzie już w butach, a bez to czysty ból.
Można wynająć leżak za dużo pieniędzy, albo siedzieć na ostrej skale. Ewentualnie można wejść wysoko i daleko od wejścia do wody gdzie jest skała nieco pokryta piaskiem. Chciałyśmy się wykąpać, więc zostałyśmy na dole. Udało nam się znaleźć skrawek skały, na którym jedna osoba mogła siedzieć, gdy druga była w wodzie. Akurat w wodzie była holenderska męska reprezentacja piłki plażowej, tyle wygrać. 
Po powrocie poszperałam trochę i okazuje się, że można tę wycieczkę było zrobić lepiej. Są autobusy do przystanku autobusu wodnego, który płynie na Gozo około godziny, a nie trzech i można tam wtedy spędzić cały dzień, a nie godzinę. To są takie małe pasażerskie motorówki, a nie duży prom wycieczkowy, który nie rozwija takiej prędkości.
Następnego dnia znowu pojechałyśmy znowu do Valetty, tym razem autobusem. Większość rzeczy była pozamykana, ale parki otwarte jeszcze przez moment. Wybrałyśmy inną restauracje tym razem, znowu godzina czekania, moje danie było niezbyt jadalne. Znowu bez szczęścia. 
To, co działo się potem, to oczywiście moje szczęście do przygód. Zdecydowanie te chwile, kiedy bierzesz telefon do reki, nie wiesz czy już pisać do znajomych gdzie jesteś i z kim, w razie gdybyś zaginęła, czy jeszcze nie, czy już po prostu wiać. Gorzej, kiedy chcesz wiać, ale nie jesteś sama, a nie chcesz mieć ludzi na sumieniu. Mam na stałe włączone udostępnianie lokalizacji swojej siostrze, ale pierwsze co robią, to wyrzucają Ci telefon. A jak już mówiłam, policji tam nie widać, ponoć istnieje, ale nie widać. Na szczeęście wszyscy cali, ale co się nastresowałam to moje. To, ze skakałam w tej sukience i tych sandałach po murach obronnych Vallety, żeby wejśc do zamkniętego parku, to był pikuś tego wieczora. Jak wyglądają mury, możecie sobie wygooglować, bo niestety zdjęć już nie mam.
 
Ostatniego dnia zajrzałyśmy jeszcze na 'plażę', czyli w miarę płaski kamień, na którym można się rozłożyć i próbować nie myśleć o tym, że się lezy na kamieniu. Przynajmniej było zejście do wody, ładny widok. Woda była lodowata, ale na chwilę weszłam, żeby potem nie żałować, ze tego nie zrobiłam.
W samolocie miałam kolejny cudowny moment. Ktoś widział dym dym, stewardessa nie mogła zamknąć drzwi, musiała wezwać technika do szafy elektrycznej. Od razu miałam przed oczyma scenę z oszukać przeznaczenie. Wysiadać, nie wysiadać? Niby nie ma wypadków samolotów pasażerskich w Europie, ale z drugiej strony, to tania linia. Z trzeciej, skoro stewardessa nie ucieka, to chyba ok, ona by wiedziała, jeśli trzeba uciekać, prawda? Prawda?  Na szczęście, jak widać, wszystko poszło dobrze.

Jak oceniam pobyt na Malcie? Słabo. Nie to, że żałuję, bo zawsze to kolejne odkryte miejsce na mapie, ale są dużo ciekawsze miejsca w Europie. Takie mocne 2/10. Gdybym dała za to więcej pieniędzy, byłabym pewnie zła. Osobiście nie poleciłabym wybierania akurat tego kierunku i nie zamierzam tam wracać i nie ze względu na wspomnienia, po prostu uważam, że szkoda urlopu, są lepsze miejsca.

8 komentarzy :

  1. Nie byłam na Malcie, a pięknie tam jest. Niektóre fotki weszły Ci podwójnie, ale nie szkodzi:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo słabej opinii ciesz się, że zdążyłaś zobaczyć Maltę, teraz nie wiadomo, kiedy zobaczymy cokolwiek innego niż swoje cztery kąty.
    Zdrowia Ci życzę:))

    OdpowiedzUsuń
  3. A u mnie Malta oczywiście jest na liście Must Visit:-)) I mam nadzieję, że kiedyś się uda tam zawitać:-))
    Pozdrawiam serdecznie:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedys otworza znowu swiat, mam nadzieje, ze latem juz sie uda gdzies pojechac :)

      Usuń
  4. Pięknie jest na Malcie, szkoda że nigdy tam nie byłam i chyba nie będę.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coz, jesli bardzo chcesz, to wierze w Ciebie, ale osobiscie nie polece tego miejsca na wymarzona wyprawe ;)

      Usuń