Od
dawna miałam zamiar opisać swój krótki pobyt na Malcie, ale od tamtego
czasu zdarzył mi się mały wypadek i wyczyściłam sobie dysk chcąc jedynie
wyczyścić pendrive'a :D Większość zdjęć z Malty szlag trafił, ale
został mi folder z wybranymi ulubionymi. Post będzie nieco krótszy w
związku z tym i mniej opatrzony grafiką. Przykro mi podwójnie.
Nie
miałam zamiaru nigdzie jechać, ale Rajaner wiedział lepiej kiedy wysłać
mi spam z tanimi lotami. Lot na Maltę w dwie strony kosztował 30 EUR,
trzeba było brać. Znalazłam hostel z basenem, kuchnią w pokoju,
śniadaniem, spoko lokalizacją w dobrej cenie (NSTS Campus Residence and
Hotel). Poleciałam w piątek, wróciłam w poniedziałek, czyli mój ulubiony
typ wypadu.
Po
wylądowaniu znalazłam na lotnisku usługę busową, tanią, rozwożą ludzi
we wskazane miejsce. Po drodze trochę się przeraziłam, gdzie ja
właściwie jestem. Krajobraz wyglądał jak z filmów o biednych krajach
Bliskiego Wschodu. Brudne, opuszczone, brzydkie budynki. I tak całą
drogę aż do Sliemy, gdzie było już lepiej, ale nadal mocno średnio.
Większość budynków była opuszczona, ponieważ są to domy należące zwykle
do Anglików, którzy przyjeżdżają tam tylko na jakiś czas w roku. Można
było długo iść i nie zobaczyć żywej duszy. Kierowca zawiózł nas w złe
miejsce, też NSTS, ale nie ten właściwy, bo są dwa. W recepcji pan był
przemiły, dał nam po puszce maltańskiego słodkiego napoju gazowanego,
coś jak fanta, i wezwał taxi, za którą nie musiałyśmy płacić. Słyszałam o
maltańskiej gościnności, gdyby tylko tak mogło być wszędzie.
Po
zakwaterowaniu już w hotelu poszłyśmy na miasto, ubrałyśmy się trochę
za lekko, bo mimo, że niby było ciepło, to strasznie wiało. Jak by nie
patrzeć, to jednak jest wyspa na środku morza i po prostu wieje.
Poszłyśmy wzdłuż niezbyt ładnego wybrzeża, rozglądając się za czymś do
jedzenia, ale wszystkie mijane lokale były nieciekawe i drogie.
Doszłyśmy w końcu do miejsca, gdzie jest tramwaj wodny i popłynęłyśmy
nim do Valletty, chyba jedynego faktycznie pięknego miejsca.
Tam
wybrałyśmy ładną restauracje, w pięknej, centralnej uliczce starego
miasta. Kelnerka przyniosła nam prosecco, w wielu restauracjach tak
robią, więc ładnie podziękowałyśmy, pomyślałyśmy, że fajnie. Zamówiłam
cannelloni, wszystko normalnie. Dostałam z jednej strony wręcz
przypieczone, a z drugiej zamarznięte. Poprosiłam o podgrzanie, obraza
majestatu. Poszłam w międzyczasie do toalety, jak wyszłam zobaczył mnie
kelner i zaczął się drzeć, że muszę zapłacić za toaletę, bo nie jestem
gościem restauracji. Mówię, że jestem, siedzę o tam. Darł się, że
kłamię, wcale nie, mam zapłacić. Nawet jeśli, to torebkę zostawiłam przy
stoliku, przy którym siedzę, będąc gościem restauracji. Nie, awantura i
krzyki. Aż przyszła kelnerka, która mnie obsługiwała i wyjaśniła. Potem
była kolejna awantura o prosecco, które zamówiły dziewczyny ze stolika
obok i przez pomyłkę nam je podano. Nie mam problemu zapłacić, skoro
wypiłam, ale to nie pomogło, żeby się uspokoili. Na koniec musiałam
zapłacić rachunek z wliczonym napiwkiem. Od razu poleciała opinia na
necie. Nie zostawiam takich rzeczy bez opinii, trzeba pisać recenzje,
zwłaszcza w dobie wykupywanych botów do pisania pozytywów.
Poszłyśmy
w dół uliczką, szukając miejsca na kawkę, normalnego oby, ale wszystko
było pozajmowane. Ludzie siedzieli na schodach, wszędzie była bardzo
towarzyska atmosfera. Chciałam wrócić następnego dnia, ale nie
wiedziałam, że Malta jest bardzo religijna i wszystko w niedziele jest
zamknięte.
W Valletcie są dwa urocze parki miejskie, para znajomych wzięła w jednym ślub i potwierdzam, że to super miejsce. Obeszłam oba, każdy zakątek, cudowne. Przeszkodę natomiast stanowili influencerzy. Było ich tylu, nigdy nie widziałam czegoś takiego, a trochę podróżuję. Na każdym kroku sesja fotograficzna i prosimy nie wchodzić w kadr. Ok, ale ja też chcę zdjęcie w tej scenerii, zróbcie swoje i dajcie mi. Nie, bo jedno ujęcie to jakaś godzina cykania.
Chciałam
będąc na Malcie zobaczyć muzea rycerskie, cała historia wyspy się wokół
kręci, ale niestety była późna godzina, w niedzielę zamknięte, niestety
źle to trochę rozplanowałam. W drodze z powrotem zahaczyłyśmy o
spożywczak, kupiłyśmy sobie coś na kolację, śniadanie i ich bardzo
smaczny cydr. Widziałam drzwi komisariatu, zamknięte na cztery spusty,
ani pół policjanta nigdzie, a ludzie pili alkohol gdziekolwiek nie
przejmując się niczym. Faktycznie można iść ulicą całe kilometry z
alkoholem w ręku i nic z tego powodu się nie stanie.
Będąc
na wybrzeżu przy Sliemie wykupiłyśmy wycieczkę na Gozo z błękitną
laguną. Od razu jak tylko się spojrzy w stronę nabrzeża atakują Cię
ludzie, żebyś kupił u nich. Trzeba się kawałek przejść i spojrzeć na
cenę i ofertę. W połowie drogi było już połowę taniej.
Następnego
dnia stawiłyśmy się na miejscu, zajęłyśmy miejsce na pokładzie i
ruszyłyśmy w drogę. Na Gozo płynęło się bardzo długo, większość
wycieczki to był rejs. Płynęliśmy dość szybko i podobało mi się to, ale
wiało tak, że po jakimś czasie zeszłam pod pokład. Było niby w cenie
wino, piwo itd, ale nie dałabym rady go donieść przez bujanie. Niestety
moja równowaga nie istnieje, ani kelnerką ani baletnicą nie zostanę. Po
drodze mija się kilka ciekawych skał.
Gozo
to urocza wyspa. Również widmo, niemal wszystkie domy opuszczone, okna
zabite, ciemne. Paru turystów. Wycieczka obejmowała objazd autokarem,
można zobaczyć trochę fajnych widoków. W tle widać lagunę.
Zdecydowanie
bardziej podoba mi się Gozo niż Malta. Po objeździe dostaliśmy godzinę
na indywidualne zwiedzanie. Cały dzień nic nie jadłam, miałam do wyboru
dalej nic nie jeść albo spróbować coś szybko zjeść i zobaczyć co się da.
Było mi już słabo, więc chciałam zjeść, zamówiłyśmy najprostsze dania,
które powinny być szybko, ale nie były. Zdążyłyśmy zjeść i trzeba było
wracać.
Z
Gozo popłynęliśmy na lagunę. Urocze miejsce, ale zabójcze. Trzeba mieć
dobre buty. Skały są mega ostre, nierówne, ciężko się idzie już w
butach, a bez to czysty ból.
Można
wynająć leżak za dużo pieniędzy, albo siedzieć na ostrej skale.
Ewentualnie można wejść wysoko i daleko od wejścia do wody gdzie jest
skała nieco pokryta piaskiem. Chciałyśmy się wykąpać, więc zostałyśmy na
dole. Udało nam się znaleźć skrawek skały, na którym jedna osoba mogła
siedzieć, gdy druga była w wodzie. Akurat w wodzie była holenderska
męska reprezentacja piłki plażowej, tyle wygrać.
Po
powrocie poszperałam trochę i okazuje się, że można tę wycieczkę było
zrobić lepiej. Są autobusy do przystanku autobusu wodnego, który płynie
na Gozo około godziny, a nie trzech i można tam wtedy spędzić cały
dzień, a nie godzinę. To są takie małe pasażerskie motorówki, a nie duży
prom wycieczkowy, który nie rozwija takiej prędkości.
Następnego
dnia znowu pojechałyśmy znowu do Valetty, tym razem autobusem.
Większość rzeczy była pozamykana, ale parki otwarte jeszcze przez
moment. Wybrałyśmy inną restauracje tym razem, znowu godzina czekania,
moje danie było niezbyt jadalne. Znowu bez szczęścia.
To,
co działo się potem, to oczywiście moje szczęście do przygód.
Zdecydowanie te chwile, kiedy bierzesz telefon do reki, nie wiesz czy
już pisać do znajomych gdzie jesteś i z kim, w razie gdybyś zaginęła,
czy jeszcze nie, czy już po prostu wiać. Gorzej, kiedy chcesz wiać, ale
nie jesteś sama, a nie chcesz mieć ludzi na sumieniu. Mam na stałe
włączone udostępnianie lokalizacji swojej siostrze, ale pierwsze co
robią, to wyrzucają Ci telefon. A jak już mówiłam, policji tam nie
widać, ponoć istnieje, ale nie widać. Na szczeęście wszyscy cali, ale co
się nastresowałam to moje. To, ze skakałam w tej sukience i tych
sandałach po murach obronnych Vallety, żeby wejśc do zamkniętego parku,
to był pikuś tego wieczora. Jak wyglądają mury, możecie sobie
wygooglować, bo niestety zdjęć już nie mam.
Ostatniego
dnia zajrzałyśmy jeszcze na 'plażę', czyli w miarę płaski kamień, na
którym można się rozłożyć i próbować nie myśleć o tym, że się lezy na
kamieniu. Przynajmniej było zejście do wody, ładny widok. Woda była
lodowata, ale na chwilę weszłam, żeby potem nie żałować, ze tego nie
zrobiłam.
W
samolocie miałam kolejny cudowny moment. Ktoś widział dym dym,
stewardessa nie mogła zamknąć drzwi, musiała wezwać technika do szafy
elektrycznej. Od razu miałam przed oczyma scenę z oszukać przeznaczenie.
Wysiadać, nie wysiadać? Niby nie ma wypadków samolotów pasażerskich w
Europie, ale z drugiej strony, to tania linia. Z trzeciej, skoro
stewardessa nie ucieka, to chyba ok, ona by wiedziała, jeśli trzeba
uciekać, prawda? Prawda? Na szczęście, jak widać, wszystko poszło
dobrze.
Jak
oceniam pobyt na Malcie? Słabo. Nie to, że żałuję, bo zawsze to kolejne
odkryte miejsce na mapie, ale są dużo ciekawsze miejsca w Europie.
Takie mocne 2/10. Gdybym dała za to więcej pieniędzy, byłabym pewnie zła.
Osobiście nie poleciłabym wybierania akurat tego kierunku i nie zamierzam
tam wracać i nie ze względu na wspomnienia, po prostu uważam, że szkoda
urlopu, są lepsze miejsca.
Nie byłam na Malcie, a pięknie tam jest. Niektóre fotki weszły Ci podwójnie, ale nie szkodzi:-)
OdpowiedzUsuńah faktycznie, dziekuje
UsuńMimo słabej opinii ciesz się, że zdążyłaś zobaczyć Maltę, teraz nie wiadomo, kiedy zobaczymy cokolwiek innego niż swoje cztery kąty.
OdpowiedzUsuńZdrowia Ci życzę:))
swiat znika w oczach, to prawda
UsuńA u mnie Malta oczywiście jest na liście Must Visit:-)) I mam nadzieję, że kiedyś się uda tam zawitać:-))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:-))
Kiedys otworza znowu swiat, mam nadzieje, ze latem juz sie uda gdzies pojechac :)
UsuńPięknie jest na Malcie, szkoda że nigdy tam nie byłam i chyba nie będę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
No coz, jesli bardzo chcesz, to wierze w Ciebie, ale osobiscie nie polece tego miejsca na wymarzona wyprawe ;)
Usuń