16 listopada 2016

NEW DELHI

Warning: Dziennik z podróży mocno subiektywny


LOT
Tak, bardzo chciałam przeżyć przygodę na drugim końcu świata. Zapakować plecak i po prostu jechać. W końcu pojawiła się okazja, aby to zrobić. Chciałam jechać na 3 tygodnie, ale W kupił bilety lotnicze na 4 tygodnie i poinformował mnie po fakcie. No nic, wtedy absolutnie nie miałam zamiaru na to narzekać. Rozplanowałam sobie przejechanie takiego kawałka Indii, że nie byłam, pewna czy zdążę, wyglądało na to, że cały czas będę gonić. Wybraliśmy lotnisko najbliżej nas (Tegel), trasa jest tak długa, że nie ma sensu sobie dokładać potem drogi z lotniska do domu dla lepszej ceny biletów. Przyjazd do Delhi, odjazd z Bombaju, przez Abu Dhabi. Zależało nam na tym, żeby nie lecieć przez Belgię ani Turcję, a to przez nie odbywa się większość lotów. Poprzednio W leciał z przesiadką w Belgii, tydzień później był zamach. Gdy kupowaliśmy bilety z kolei w Turcji był zamach co jakiś czas. Może to nieco paranoidalne myślenie, ale nie miałam ochoty ryzykować. Po co, skoro nie trzeba? 
Pierwszy lot do Abu Dhabi odbył się bez problemów, natomiast następny, Abu Dhabi - Delhi indyjską linią Jet miał ponad godzinne opóźnienie. Samolot był wypełniony pracownikami fizycznymi z Indii, którzy pracowali w krajach arabskich. Wieźli ze sobą rzeczy zapakowane w worki przemysłowe, owinięte linami. Zanim udało im się przejść odprawę, umieścić bagaż w schowku i usiąść na miejsce minęła właśnie ta dodatkowa godzina. Niby nic, ale później miałam przez to wiele stresów, co opiszę kiedy indziej. Spodziewałam się twardego lądowania, jak zwykle w przypadku tańszych linii, więc od razu przyjęłam pozycję ochronną zgodnie z instrukcją bezpieczeństwa :D Robię tak od czasu pewnego lądowania Ryanairem. Jak się okazało niepotrzebnie, lądowanie było gładkie.
Gdy wylądowaliśmy w Delhi i odebraliśmy bagaże mieliśmy już około 2h opóźnienia, a z hotelu był umówiony taksówkarz, który miał na nas czekać. Szukaliśmy go długo, ale niestety nikogo nie było, uznaliśmy, że po postu już pojechał zmęczony czekaniem. Obok stała buda z taksówkami na przedpłacie. Jest to system działający we współpracy z policją, taksówkarz nie ma ja oszukać klienta, bo płatność odbywa się z góry. Klient otrzymuje od policjanta kwit, który daje taksówkarzowi, gdy ten dowiezie go na miejsce, dzięki czemu nie wysadzi klienta a końcu miasta każąc sobie zapłacić $$ za dowiezienie go z powrotem. Mi ani razu taka sytuacja się nie przytrafiła na szczęście, ale W już tak, musiał uciekać z taksówki. Przydzielono nam taksówkarza, wielce znudzonego i obrażonego, że musi gdzieś jechać. Dawno nie jechałam z taką prędkością, pytałam W, czy tu się zapina pasy, powiedział, że lepiej nie. Spytał, czy mam przy sobie gaz pieprzowy. Powiedziałam, że w plecaku, ale co? Już mam go wyciągać? 'Tak, właśnie teraz.' To były moje pierwsze godziny w Indiach, muszę przyznać, że się stresowałam. Z jednej strony była ekscytacja przygodą, z drugiej strach przed tym wszystkim, o czym mi mówiono o Indiach, a mówiono dużo. Taksówkarz jechał  średnio 150 km/h, zamiast sygnalizacji używał klaksonu. Jak się okazuje, w Indiach to klakson jest podstawową umiejętnością kierowcy, służy on za znaki drogowe, kierunkowskazy, ustalanie pierwszeństwa, światła pojazdu, informację o tym, że jedzie obok inny pojazd. To taka metoda komunikacji, a nie sygnał ostrzegawczy. Po drodze mijaliśmy drogie hotele, Hiltony itd. oraz pełno obiektów wojskowych, ogrodzonych murem i drutem kolczastym. Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu, na wysepce między pasami ruchu leżał bezdomny stary człowiek w samych majtkach, jadł makaron, pełen luz. To był taki pierwszy element Indii, zapowiedź tego, co będzie dalej. Muszę przyznać, że przy ich stylu jazdy, bez zasad, na klakson, szybko, teoretycznie lewostronnie, w praktyce obustronnie, jakoś wcale nie widziałam wypadków. Samochody też nie były poobijane, więc albo mają super blacharzy i lakierników, albo po prostu to zdaje egzamin i wcale nie trzeba jeździć po mieście 40. Czy 30 jak niektóre miasta chcą. Jest tylko jeden mały haczyk - policja lubi ustawić zaporę drogową, która widzisz w ostatniej chwili. Jechaliśmy 150 i nagle nam wyskoczyła przed maską zapora. Mają poczucie humoru.
HOTEL
Taksówkarz długo nie mógł znaleźć drogi do hotelu. Pytał po drodze różnych ludzi. Był środek nocy, ciemne zaułki, obcy ludzie, nadal się stresowałam. A końcu znaleźliśmy hotel. Daliśmy kwit taksówkarzowi i weszliśmy do środka, gdzie zostaliśmy nacięci po raz pierwszy. To chyba taki ich rytuał powitalny, bo wszyscy na to samo narzekają - w hotelu stwierdzono, że źle obliczyliśmy datę przyjazdu, że cofnęliśmy czas zamiast iść wprzód i zrobiliśmy rezerwację na 16 a nie 18. Taksówkarz był, czekał, ma nawet paragon za parking, to nas nie było. Nasza rezerwacja oczywiście przepadła, dali pokój komuś innemu i nie wiedzą, czy coś się znajdzie. 'No nie wiem, nie wiem, ciężko będzie. No tak, jest jeden pokój, ale droższy.' Po dobie w podróży, w środku nocy, gdzie już w hotelach nie przyjmują gości, bierze się ten droższy pokój. Problem polega na tym, że trzeba też zapłacić za tą rezerwację, co przepadła i tę taksówkę, której nie było. To był mój pierwszy dzień w Indiach, dla W trzeci raz. Ja już teraz wiem, że następnym razem bym po prostu wyszła i poszła do innego hotelu, nie płacąc nic. Najwyżej bym dała łapówkę na recepcji, żeby mnie przyjęli po 22.
Hotel był ładny, czysty. Ciepła woda, prysznic, telewizor, klimatyzacja. Zrobili nam ksero paszportów i wiz, spisali nasz adres w Polsce, skąd przyjechaliśmy i dokąd pojedziemy. Może to się wydawać dziwne na samym początku, że zbierają tak dokładne dane, ale gdyby się coś zdarzyło, gdybyśmy zaginęli to jest dostępna cała historia naszych podróży w księgach hotelowych. Natomiast nie do końca wierzę, że ktoś będzie sprawdzał papierową księgę w poszukiwaniu igły w stogu siana. Łóżko oczywiście podwójne, w księdze gości wpisali mnie jako Mrs (żona), choć w paszporcie jak wół, że córka, ale trudno, nie byłam w humorze do narzekania, tylko do spania. Ten motyw towarzyszył mi przez całą podróż, nie wiem do końca dlaczego, nie chciałam pytać o to wprost, ale może po prostu to dziwne, żeby córka w tym wieku była gdzieś z ojcem, a nie z mężem, oraz to normalne, że kobieta w moim wieku i mężczyzna w jego wieku są małżeństwem. Patrząc po ludziach na ulicy to chyba właśnie normalne. Boye hotelowi zanieśli nam bagaże do pokoju i zaczęli się po nim kręcić bez końca. A to firankę poprawi, a to telewizor włączy, poduszkę ułoży. Nie wyjdą bez napiwku, ale my nie mieliśmy jeszcze drobnych pierwszego dnia, wytłumaczyliśmy im, że jutro dostaną.

Poziom brudu: Woodstock dzień 2
Bezpieczeństwo: Dobre
Zaczepialstwo: Średnie
Rano poszliśmy zjeść śniadanie na Paharganj, to ich taka dzielnica handlowa. Ubrałam się zachowawczo, torbę trzymałam blisko siebie. Trochę się bałam wyciągać telefon, dlatego niestety większość zdjęć jest rozmazana i nie mam ich aż tyle, ile bym chciała. Aczkolwiek miasto zaskoczyło mnie pozytywnie, ani mnie mężczyźni nie zaczepiali, ani specjalnie się nie gapili. Było trochę innych turystów, także nie robiliśmy na miejscowych szczególnego wrażenia. Po drodze minęliśmy dworzec, przy którym co krok ktoś nas zaczepiał czy nie chcemy rikszy. Przy parkingu riksz była taka otwarta toaleta dla mężczyzn, nadająca aromat całej ulicy. Następnie mijaliśmy pełno straganów z owocami, po których łaziły muchy. Niektóre wyglądały przepysznie, inne na zepsute. Przede wszystkim zastanawiałam się jak często ktoś wjeżdża w te stragany powodując scenę jak z filmu Indiana Jones czy innego, gdzie owoce toczą się po ulicy. Jak się okazało, nie  było czegoś takiego jak chodnik. Była jezdnia z pieszymi i motorami, rikszami, wszyscy cały czas trąbili. Chciałam napawać się widokiem nowego świata, ale nie mogłam, ponieważ całą energię musiałam poświęcić temu, aby mnie nikt nie rozjechał. A muszę przyznać, że widziałam kilka razy, jak w kogoś wjechano. 
Przed przyjazdem obawiałam się o swoje płuca, niestety cierpię na astmę. Bałam się uderzenia gorącego powietrza. O dziwo nic takiego nie nastąpiło, dobrze znosiłam gorąco, astma się nie odzywała, natomiast zaczęło mnie bardzo gryźć w gardle. Ruch uliczny jest ogromny, pojazdy nie posiadają katalizatorów i wszędzie czuć smród benzyny. Starałam się przyzwyczaić, mówiłam sobie, że pewnie zaraz to przejdzie, ale jedynie łzy nachodziły mi do równie podrażnionych oczu. Miałam ze sobą maskę pyłową, w której normalnie robię sobie paznokcie. Uratowała mi życie, nie wiem co bym bez niej zrobiła. Niestety nie miałam żadnego pomysłu co zrobić z oczyma. Zwyczajnie mnie bolały. I tak sobie wesoło biegałam w czapce i masce. Wiele osób w ciągu całej podróży pytało co mi jest, mówiłam zawsze, że jestem chora. Nie umiałam im powiedzieć w twarz - waszym powietrzem nie da się oddychać. W międzyczasie wyszedł dokument Leonardo di Caprio o globalnym ociepleniu. Po tym, co zobaczyłam tu, zaczęłam się zastanawiać czy gdyby cała Europa przesiadła się na rower, czy by to faktycznie pomogło? Bo wydaje mi się, że problem jednak jest gdzie indziej. A największy problem Europy to to, że sprzedajemy im emisję.
Weszliśmy do jakiejś knajpy, spodziewałam się czegoś o wiele gorszego, a standard był jak nad polskim morzem. A może i lepszy, bo wiele knajp ma wydzieloną sekcję z klimatyzacją. W środku siedziało sporo białych ludzi, w tym dwóch mocno wytatuowanych facetów, wyglądem przypominających kogoś, kogo można spotkać na Wolinie. Zamówiłam paneer butter masala, mango lassi i naan. Pycha, to moje ulubione jedzenie z tej kuchni. Porcje w Indiach dają uczciwe, to trzeba im przyznać. Raczej chodzi się przejedzonym, niż głodnym.

Poszliśmy potem pochodzić po ulicy. Można tam było spotkać wszystko, od krawca pod mostem, przez zakład produkcji walizek pancernych we wnęce, po mobilny zakład naprawy walizek.Na ulicy siedziały duże grupy kobiet robiących sobie hennę na dłoniach. Nawet po 20 kobiet nawzajem rysujących na sobie wzory.
W końcu trafiłam na stoisko z kokosami. Maczetą sprzedawca okroił mi jeden czubek kokosa i włożył słomkę. Nie wiem jak opisać ten smak, czuć lekko, że to woda kokosowa, ale tylko lekko. Gdybym nie wiedziała, to może bym nie rozpoznała co to za napój, aczkolwiek był przepyszny. Nie zawsze udawało mi się go wypić przez słomkę, więc czasem piłam prosto z kokosa, aż się oblałam przy swoim pierwszym, potem doszłam do wprawy. Większe kokosy można potem rozłupać, w środku będzie już nieco owocu do zjedzenia. Kupiłam od tego sprzedawcy jeszcze sporo owoców, których nazw nadal nie znam, ale niektóre z nich były bardzo smaczne.
BILET NA POCIĄG
Poszliśmy na dworzec kupić bilety na dalszą podróż. Myśląc o indyjskim dworcu przychodziły mi do głowy wszelakie obrazy pociągów w całości pokrytych ludźmi, historie, które słyszałam, o koczowisku pod dworcem, przez które nie da się przejść. No nie, zwykły dworzec, wchodzi się, kupuje bilet, wychodzi. Po drodze oczywiście zaczepiają Madam good price, please take a look, riksha? (to mnie cały czas zadziwiało, że wciskają rikszę komuś, kto idzie na pociąg),  ktoś tam śpi na peronie, a sam zakup to trochę formalności, ale zdarzało mi się dłużej kupować bilety na PKP. Dla obcokrajowców jest specjalne pomieszczenie, klimatyzowane, do którego Hindusi mają zakaz wstępu. Jest strażnik, który ich wygoni. Co ciekawe, ławki są zrobione ze stali nierdzewnej, walcowanej i spawanej. W Europejskich warunkach takie coś jest drogie, na pewno za drogie, aby to stawiać do użytku publicznego. Dla nich stał nierdzewna to jakieś drobne, ot właśnie do postawienia na dworcu. 
Aby otrzymać bilet trzeba wypełnić formularz zawierający dane adresowe, kontaktowe, skąd jesteśmy, dokąd jedziemy, numery paszportów, jaki pociąg, jaki wagon. Oczywiście jaki pociąg jaki wagon dowiemy się dopiero już przy biurku, do którego są numerki jak w urzędzie, natomiast pracownik nie omieszka wyrazić niezadowolenia z luk w formularzu. Trzeba również mieć własny długopis, zdobycie go od kogoś, w szczególności od pracownika kolei, graniczy z cudem. W poczekalni siedzieli ludzie wszelkiej maści, co ciekawe, było jednak sporo samotnie podróżujących dziewczyn, czy też we dwójkę, bez mężczyzny. Czyli jednak wbrew wcześniejszym zapewnieniom znajomych - nie trzeba mieć przy sobie męża, brata ani ojca. Można mieć koleżankę.
Okazało się, że na wiele pociągów bilet nie jest jest dostępny, bo nie ma już miejsc, jest lista kolejkowa rezerwowych i to na najbliższe dwa tygodnie, z powodu Diwali. Kupiliśmy bilety z Delhi do Agry, z Agry do Jaipuru i nic więcej. To oznaczało, że najpierw musimy ruszyć autobusami, a następnie będziemy musieli 
wrócić do Delhi nadkładając dwa dni drogi. Trudno. Tymczasem trzeba było zwiedzić chociaż trochę Delhi. 
ZWIEDZANIE
Załapaliśmy rikszę i umówiliśmy się z kierowcą, że nas zawiezie do fortu i do meczetu, poczeka na nas i odwiezie z powrotem. To najlepszy sposób zwiedzania w Indiach. Chciał 800 rupii, zszedł do 300. Po drodze próbowałam zrobić trochę zdjęć, ale są rozmazane oczywiście :D 
Jechaliśmy przez całkiem ładne miasto, coś jak typowe polskie małe miasteczko, tylko ciągnące się bez końca, pełne żebraków i wyciskające ostatnie łzy z oczu smogiem. Jechałam w czapce, masce i okularach, ale to nie pomagało. Dotarliśmy w okolice meczetu, riksiarz zostawił nas przed ogromnym korkiem, który formował się tuż przed wejściem. Umówiliśmy się, że będzie tam na nas czekał, a my pójdziemy piechotą. Szliśmy przez bazar pod bramą meczetu. Nie rozumiałam co tam właściwie sprzedają, pełno gaśnic, piasku, wody. Myślałam, że to po prostu jakiś rynek materiałów przeciwpożarowych. A to jest rynek materiałów wybuchowych i sztucznych ogni i co jakiś czas coś się zapali, stąd ta ilość gaśnic.
 
Meczet robił wrażenie z zewnątrz, jest zrobiony z cegieł w kolorze miejscowej ziemi- czerwonym. Prowadza do niego wysokie schody, na których próbowałam sobie zrobić zdjęcie. Nagle zorientowałam się, że grupka dzieciaków za moimi plecami ciągle za mną biega. Ja się przejmowałam, aby nikogo wbrew jego woli nie ująć, a prawda jest taka, że ich obchodzi tylko to, aby zmieścić się w kadrze. Sprawia im to ogromną przyjemność. Do środka nie weszliśmy, zobaczyłam przez bramę jak to wygląda w środku, zobaczyłam, że od każdego wniesionego aparatu płaci się podatek, plus wstęp.
Następnie pojechaliśmy zobaczyć fort. Sam w sobie nie jest szczególnie piękny, jest zwykłym surowym fortem, natomiast długość jego ścian robi wrażenie. Riksiarz zostawił nas na parkingu pod fortem, gdzie czekała na nas ściana mężczyzn, którzy dosłownie rzucili się na nasz widok, aby zaoferować nam, że nas oprowadzą po placu i zrobią nam zdjęcie, madam, good price. Musieliśmy dosłownie uciekać przed nimi. Najlepsza metoda to nie zwracać wagi, wszelkie wdawanie się z nimi w dyskusję, że nie potrzebujesz przewodnika, a zdjęcie zrobisz sobie sam tylko pogarsza sprawę. Musiałam zdjąć maskę do zdjęcia, bolało.

Muszę przyznać, że zazdroszczę im tych strojów, ubierają się naprawdę pięknie. Szkoda, że u nas gdzieś zaginęła moda na zdobienia. Gdy wracaliśmy na skrzyżowaniu podeszły do nas dziewczynki, na oko 8letnie, akrobatki. Bardzo zdolne. Oczywiście dzieci są częścią systemu i grosza nie zobaczą z tego, co zbierają, dlatego nie chciałam im nic dawać, ale W się uparł, że czasem można, ładnie robią salta. Dał dziewczynce 5 rupii, zamiast dziękuję usłyszał wkurzony krzyk 'aaj, 10 rupii daj!!!' i tupnęła nogą. Wracaliśmy przez dzielnicę muzułmańską, muszę przyznać, że była różnica. Było czyściej przede wszystkim, chodziły krowy i psy, ale już nie świnie. Ludzie mieli inne stroje. Kobiety nadal często nosiły sari, tylko przekładały je przez głowę, podczas gdy hinduski przypinają koniec do ramienia.
 
DALSZA DROGA
Następnego dnia wstaliśmy o 5 i poszliśmy na rikszę celem dostania się na dworzec autobusowy, który był dość daleko. Utknęliśmy w bardzo długim korku ciężarówek w dzielnicy, na której odbywał się całodobowy targ. Chyba było to miejsce z gatunku hurt-detal, ponieważ wszystko było w ogromnych ilościach. Ludzie spali na workach z towarem, inni chodzili, ponieważ z tego co zrozumiałam, oni tam koczowali. Nie wracali na noc do domu, może go nawet nie mieli, żyli na tym targowisku. Niektórzy chodzili w ręcznikach ze szczotką do zębów w ustach. Taki inny, niezależny świat na ulicy. Ponoć w Delhi żyje około 100 tysięcy bezdomnych. Nie jest to jednak taka bezdomność jak u nas, jest ona bardziej zorganizowana, mają swoje łazienki, miejsca do spania, pracę. To bardziej  po prostu koczowniczy tryb życia. 

Dotarliśmy do dworca, gdzie znowu rzucił się na nas tłum mężczyzn, riksza riksza. Nie ważne, że idziemy właśnie na autobus, na pewno potrzebujemy właśnie rikszy do szczęścia. Udało nam się znaleźć autobus do samego Rishikesh, czyli miejsca docelowego, a nie tylko do Haridwaru. Zapłaciliśmy 630R za osobę, czyli w sumie tyle, ile kosztuje obiad. Na śniadanie kupiliśmy sobie samosy i czaj na stoisku obok autobusu, taki typowy zestaw podróżny.
Usiedliśmy w busie i zorientowaliśmy się, że krzesła trochę nie trzymają pionu. Poszukaliśmy takich, które w miarę się trzymały. Zanim wyruszyliśmy do autobusu weszło ze 20 żebraków. Były dziewczynki akrobatki, byli sprzedawcy breloczków, byli sprzedawcy książek good price, jeden wciskał mi The cursed child i nie chciał zrozumieć, że nie chcę tego czytać, bo coś umrze w mojej duszy jak to zrobię. Weszła także kobieta w ładnym stroju z plikiem pieniędzy w ręku. Najpierw się zdziwiłam, czemu tak chodzi z pieniędzmi na widoku. Potem zrozumiałam, że to jeden ze świętych mężczyzn żyjących jak kobiety, trzeba im dawać pieniądze, inaczej rzucają klątwę, a miejscowi bardzo się tej klątwy boją. Przyznam, że trudno było się zorientować, że nie urodził się kobietą, natomiast klątwy na mnie wrażenia nie robią, co chyba szybko zrozumiał, bo machnął ręką i poszedł. Potem w dalszej podróży kilka razy się zastanawiałam, czy to ta klątwą czy tylko pech.
Siedzę sobie wygodnie jeszcze nieświadoma, cieszę się na dalszą podróż. Niedługo potem wyleciałam na wyboju z krzesła, uderzyłam głowa o panel nade mną i spadłam na nie z powrotem, obijając rękę tak, że siniak utrzymywał się przez kolejne 4 tygodnie. Inni pasażerowie mieli okazję nauczyć się najbardziej flagowego polskiego słowa przy tej okazji. A potem wyleciałam tak drugi raz. Lubię jazdę po wybojach, to całkiem zabawne, ale nie aż takich. Liczyłam też, że się trochę zrelaksuję, prześpię, ale nic z tego, trzeba było być czujnym całą drogę, żeby nie wylecieć w kosmos i żeby krzesło nie położyło się na gościa za mną.

Po drodze zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze. Kierowcy mają umowy z właścicielami i pobierają prowizję od tego, że przywożą pasażerów w to konkretne miejsce. Dlatego czasem zdarza się, że autobus zatrzymuje się 5 razy na trasie, ten tylko raz. Stanęliśmy w całkiem uroczym miejscu, na środku uprawy trzciny cukrowej. Chciałam podejść i zrobić ładne zdjęcie, zrobiłam kilka kroków i zorientowałam się, że panowie wcale nie podziwiają widoków, tylko załatwiają swoje potrzeby dokładnie przed drzwiami toalety, zamiast do niej wejść. Musiałam się cofnąć udając, że nic nie widziałam. 
W toalecie rozwieszone były listy gończe członków Al Kaidy. Jeśli się chce, aby jakiś przekaz trafił do ludzi, to nie ma lepszego miejsca na rozwieszanie ogłoszeń. Wszędzie były też ogromne szyldy coca coli.
Sama toaleta była czysta, ale była w stylu azjatyckim, do którego nie jestem przyzwyczajona. W dodatku w damskiej też są otwarte boksy i zwykle jeden zamknięty. Zwykle też jest jedna toaleta w stylu zachodnim, ale niestety nie zawsze.
Tym malowniczym akcentem zakończę i tak długa notkę. Wiem, że wydźwięk całości nie jest jakoś super optymistyczny, w przeciwieństwie do większości tekstów, jakie czytałam przed wyjazdem. Nie mam żadnej korzyści z udawania, że było super, cud, miód i orzeszki, jeśli nie było. Wolę napisać szczerze, zanim ktoś się zdecyduje akurat tam spędzić ciężko wypracowany urlop, niech ma prawdziwy obraz sytuacji. 

W następnym odcinku Rishikesh i Haridwar! Czy klątwa wciąż działa? Czego można się dowiedzieć w klubie dyskusyjnym miłośników konopii? Kim jest Vishnu? Ile kosztuje oświecenie? Poziom czystości w skali Woodstocku?

10 komentarzy :

  1. Strasznie zazdroszczę Ci tej wycieczki. Taka przygodato musi być coś niesamowitego. Może kiedys uda mi się zobaczyć w końcu Indie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są zdecydowanie tanie spośród tego typu wycieczek, natomiast trzeba to traktowac jako przygode, na wypoczynek sa lepsze miejsca ;)

      Usuń
  2. z tego co czytałam była to wycieczka pełna wrażeń:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazdroszczę! Stwierdzam że warto się tam udać :D

    Zapraszam-Mój blog
    Odwdzięczam się za każdą obserwacje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. warto, ale w ramach przygody, nie na odpoczynek :)

      Usuń
  4. Świetna foto relacja i widać, że wycieczka bardzo się udała. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniała podróż, czekam na ciąg dalszy:)

    OdpowiedzUsuń