1 lutego 2018

SWIATECZNE SWETRY I INNE SPRAWY


Wspomnienia ze Świąt i Christmas Party.

Pozno, ale mimo, ze ponoc choroba nie wybiera, to mnie wybiera jakos pierwsza do druzyny :) Pisze z lozka, na drugiej paczce antybiotyku w oczekiwaniu na trzecia. Nie jadlam normalnie od 5 dni, wiec patrzenie na zdjecia jedzenia dobrze mi zrobi.

Święta, jestem bardzo świąteczna w nowoczesnym znaczeniu tego słowa, ponieważ nienawidzę zimy i przystrojenie mojego otoczenia, wyciągnięcie wszelkich koców na wierzch i ciepłe potrawy pomagają mi przetrwać. Święta to dość ciężki okres, człowiek jest zmęczony obrzydliwym listopadem, a do maja jeszcze daleko. W poprzedniej notce świątecznej pokazywałam jak moja cudowna choinka się przewróciła lepszymi bombkami do przodu i wszystko się potłukło. Sama choinka wylądowała na śmietniku, na wszelki wypadek. Trzymam się zawsze dzielnie chociaż do tego pierwszego grudnia z ustawianiem choinki, robienie tego w listopadzie to jednak trochę już wariactwo. Nadszedł pierwszy, poszłam do sklepu po nową choinkę, a tam nic. Nie ma.
Był, ale już wyszły. Zobaczyłam na ekspozycji piękną choinkę z bogatymi gałęziami, szyszkami i brokatem, cudo. Oczywiście ani pół gałązki się nie ostało. Kosztowała 200 zł za 150 cm,  biorąc pod uwagę, że nie miałam bombek, to mi się wydawało sporo, ale tłumaczyłam sobie, że to jest na lata. Pozostawało tylko ją znaleźć. Nigdzie nie było, zostały same takie patyczaki, już prawie z jednym wyszłam, bo był 10ty, a ja dalej nic, ale nie udało się jej spakować do kartonu w sklepie. W niektórych sklepach mieli je w wersji złotej, ale ja potrzebowałam koniecznie srebrnej, ewentualnie zielonej. Udało mi się w jednym sklepie podpatrzeć na szczęście jej nazwę i znalazłam ja na allegro. Kupiłam wersję 2m za 120 zł... To nawet z kurierem wyszło taniej niż ta 150 w sklepach. Choinkę dostałam dopiero 15tego, kiedy już mnie mocno bolał jej brak.
Miałam do tej pory kupionych już sporo bombek. Ponownie zdecydowałam się na motyw choinki obwieszonej zabawkami w kolorach biel, srebro i czerwień. Co ciekawe, w tym roku kupiłam większość takich zwykłych bombek (zapełniaczy) w Pepco. Ich oferta w tym roku była godna pochwały. Poprosiłam kilka osób w rodzinie, żeby kupili mi bombkę i się nazbierało. Nie lubię nie wiedzieć co komuś kupić, nie lubię jak wszelkie ciotki czy dziadkowie strzelają w ciemno za nie wiadomo jakie kwoty, więc akurat trafiło się coś taniego i łatwego do zdobycia.
Tak się złożyło, że następnego dnia byłam zaproszona na firmową imprezę świąteczną pod Londynem, więc (niespodzianka) nie usiadłam nawet przy choince. Coś mi mówiło, że tak będzie ogólnie, powtórka z zeszłego roku. Był to środek burzy śnieżnej, tej która sparaliżowała angielskie lotniska, także trochę się stresowałam. Na moje szczęście jedynie Heathrow wchodzi w grę geograficznie, więc musiałam lecieć British Airways na ich najlepsze lotnisko. Czytałam po drodze relację ze Stansted i Luton, tanie linie przestały odbierać telefony, a biura przyjmować interesantów. Na FB zamieszczono komunikat, że przykro nam, jeśli komuś coś nie pasuje, to tu jest link do księgi zażaleń. 10/10
Niestety moje miasto nie ma dobrego lotniska i muszę korzystać z Berlina, także najpierw czeka mnie bus 2-2,5h. Mamy w rodzinie taką zasadę, że lepiej być o godzinę z wcześnie niż za późno, więc 2h przed boardingiem grzecznie pojawiłam się na lotnisku Tegel. Mam żal do tego lotniska, poza tym, że wygląda jakby miało zaraz wstać i wylecieć w kosmos, to na tym kończy się jego nowoczesność. Z takiego miasta jak Berlin nie latają ani żadne lepsze linie, ani nie ma dość ławek czy opcji jedzeniowych. Trochę bieda ogólnie mówiąc. Wiem też doskonale, że nie ma co czekać z przejściem przez security, więc od razu znalazłam terminal i stanęłam w kolejce około 15 metrowej. Ile to może trwać, 15m kolejki na lotnisku to zwykle 5-10 min. 50 minut później przesunęłam się do połowy kolejki. Co ciekawe, stali za mną ludzie który mieli lot 5 minut temu, a ja za godzinę dopiero, ale nikt ich nie wołał. Normalnie na lotnisku się woła osoby, które powinny już wsiadać i puszcza przodem, a tu 20 minut po planowanym odlocie dopiero się ocknęli. Dziwna sytuacja, ale widzę to już któryś raz i wiem, o co chodzi. To kara za Brexit, kolejne lotnisko robi sobie strajk włoski z przepuszczaniu Brytyjczyków przez kontrolę paszportową. Sprawdzenie jednej osoby zajmuje nawet 10 minut. Na szczęście brytyjskie linie lotnicze wiedzą co jest grane i często solidarnie czekają.
Na drugą stronę dostałam się 10 minut przed boardingiem, nawet nie usiadłam na kawę. Mieliśmy tylko jakieś 40 min opóźnienia z odlotem. Nie podoba mi się ta sytuacja bardzo, nie moze byc tak, ze kraje sie zachowuja jak obrazone dzieci, ale co zrobic. Mialam przez to ogromny prolem na lotnisku kilka dni temu, ale to temat do osobnej notki.

Akurat trafilam na krotka przerwe w zamieci snieznej, zostalam odebrana z lotniska i zawieziona do podlondynskiego opactwa.
Praktycznie wszystkie domy mają strzechę i są objęte nadzorem konserwatora zabytków. Zawsze zazdroszczę im tego jak ciepłe i zielone są u nich zimy.
 
Dostałam przecudowny pokoik do spania. Bardzo mi się to podoba, ze w Anglii można łatwo dostać tapetę, materiał a nawet dywan z tym samym motywem.
 Była już późna godzina, więc wyszykowałam się i zeszłam na dół, żeby dołączyć do reszty osób, które zostawały na noc w domu i pójść do White Lion Pub na imprezę. Dostaliśmy latarki i ruszyliśmy w drogę. To nie jest daleko, za dnia to jest 5 minut marszu, ale po ciemku szliśmy ze 20. Niestety ta miejscowość jest utrzymywana w stylu starodawnym i nie ma tam latarni, za to jest niesamowity widok na gwiazdy.
W środku była już większość kolegów i koleżanek z pracy ze swoimi połówkami. Większość była ubrana w coś, co większość zna z nazwy jako Ugly Christmas Sweater, ale oni tej nazwy nie słyszeli. Dla nich to po prostu Christmas Jumper. Wygląda na to, że w Anglii to jest jest jednak normalne  akceptowalne w czymś takim się pojawić, więc Mark Darcy i jego renifer to wcale nie było nic dziwnego. U nas ciężko w ogóle coś takiego dostać, u nich nawet święcą ledami.
Na Wyspach mają przepyszny cydr, to jest dla mnie zdecydowanie wisienka na torcie wizyt. Normalnie uwarzony z jabłek, nie filtrowany, nie świrowany, normalny cydr. Dowiedziałam się też, że jeden kolegów ma Stonehenge za ogródkiem. Jak wyprowadza psa to przechodzi obok. Muszę się następnym razem wbić do niego na kanapę na noc, bo koniecznie chcę kiedyś zobaczyć Stonehenge, aczkolwiek nie widzę za bardzo możliwości robienia specjalnej wyprawy tylko po to, jednak jest to po protu stone henge, kamieni kupa ułożona w krąg, a nie można do niego też za blisko podchodzić, tylko oglądać z daleka.
Powrót był nieco trudniejszy, ciemno, droga wyboista, a my wszyscy po wielu prosecco, cydrach, piwach, drinkach, co kto lubi. Na szczęście nikt się nie przewrócił ani nie wpadł do strumienia. Muszę przyznać, że jeszcze takiej wanny do czytania, to nie widziałam, cudowny pomysł.
Łóżko było tak wygodne, że ledwo z niego wyszłam rano. Przywitał mnie taki widok.
Z Heathrow jeszcze nie odlatywałam nigdy, ale widzę, że kontynuuje tę samą tradycję co Gatwick, czyli podaje bramkę 10 minut przed boardingiem, mimo, że jest lotnisko jest duże. Miałam 10 minut, żeby się skapnąć, że na mój terminal jedzie specjalny pociąg, znaleźć go, złapać, a potem szukać bramki. Ale za to znalazłam na lotnisku sklep Harry'ego Potter'a. Koniecznie chciałam sobie coś kupić, ale jak zobaczyłam ceny z gatunku 30zł za długopis, 50 za zakładkę do książki, to trochę zwątpiłam. Żeby one chociaż byly dobrej jakości, ale niestety nie są. Wyszłam z paczką fasolek Bertiego Botta za około 20zł. Myślę sobie, że nie będę czytać opisu, po co, zrobię sobie niespodzianke. No przeciez nie umiesciliby jakiegos smaku obrzydliwego z produkcie spozywczym. I tak trafilam na wymiociny, ktore od razu poznalam po smaku. Potem nie bylo lepiej, woskowina, stare jajo, pieprz, mydlo (jestem przekonana, ze jest autentycznie z mydla). Mialy byc tez owocowe, ale cos nie moglam na nie trafic. Nie polecam jednak. Kupiłam sobie też długopis, bo coś MUSIAŁAM. Leży na dnie szuflady, dawno nie mialam tak zle piszacego dlugopisu.
 
Jak tylko wrocilam do domu, od razu poszlam do piwnicy po sprzed do ubierania choinki i udekorowalam salon i sypialnie. Od razu lepiej sie poczulam. Pozostalo mi jeszcze tylko ogarnac pierogi, poniewaz w mojej rodzinie to ja się tym zajmuje. Pojechalam na miasto do sklepow jeszcze poogarniac prezenty, spotkalam sie z mama na kawie, spedzilam milo dzien. Gdy sie rozchodzilysmy mama rzucila jak zwykle swoje 'jedz ostroznie'. Poniewaz padalo, to stwierdzilam, ze nie ma co, bede jechac ostroznie. Zobaczylam zolte swiatlo, to wcisnelam hamulec i sie zatrzymalam przed swiatlami. Katem oka zdolalam jeszcze zobaczyc w lusterku, ze samochod za mna w ogole nie hamuje. A potem wbil mi sie w tyl samochodu. To tyle jesli chodzi o ostrozna jazde, po to jest zolte, zeby przejechac... Zeby nam sie wlasne nikt nie wbil w tyl. Zjechalam na bok, on tez. Podeszlam do tego na spokojnie, bo nie wygladalo to zle u mnie, jego samochod do kasacji (auto ojca), ale mojemu odpadl tylko zderzak. Moj ojciec przyjechal z papierem i dlugopisem, zeby spisac protokol, natomiast jego nie chcial z nim nawet rozmawiac. Ja wychodze z zalozenia, ze nie ma co dokladac i histeryzowac, rok temu mialam stluczke ze swojej winy, nigdy nie wiadomo, wiec nie ma co sie wyzywac. No ale nie widzielam wtedy, ze ten odpadniety blotnik to ponad 7 tysiecy zl za naprawe. Ubezpieczyciel nie chcial robic, chcieli mi dac rownowartosc samochodu i zostawic z problemem zakupu nowego, na co nie bylam gotowa mentalnie ani finansowo. Sprawa ciagnela sie dlugo, dopiero dzisiaj dostalam swoje kochane autko z powrotem, po 7 tygodniach. Na szczescie jednak zrobione.
Takze zostalam w okresie swiatecznym bez samochodu, z dala od sklepow i wszystkiego. Ja wiem, ze ludzie sobie jakos radza, nie kazdy z sasiadow ma samochod i zyje, ale nagle wszystko zaczelo byc bardzo daleko. Zrobienie zakupow w lidlu i dowiezienie ich do domu bylo nieosiagalne. Pomyslalam sobie, ze kupie sobie sieciowke na wszystkie linie, bo tak ami potrzebna, to jakos przezyje. A potem zobaczylam cene sieciowki i podziekowalam. Nie wydaje tyle miesiecznie na paliwo, a jezdze codziennie. Kazdorazowa wyprawa autobusem kosztowala mnie 12 zł za bilet dobowy, inaczej sie nie oplacalo. Jakbym dolozyla drugie tyle, to juz mam taksowke w dwie strony. Wtedy zaczelam byc faktycznie zla.
Ze zdobyciem skladnikow na pierogi tez latwo nie bylo. Kupilam skladniki na polowe potrzebnej ilosci w sobote i od razu zabralam sie do robienia, zeby niedziele miec juz wolna i zajac sie soba. Rodzice tez kupili skladniki i mieli mi je przywiezc. Udalo mi sie ich do tego zmusic dopiero w czwartek. Dostalam juz gotowy farsz, ktory moim zdaniem nie byl dobrze doprawiony. Nieskromnie powiem, ale moj byl lepszy. Zabrałam sie do roboty i zrobilam ponad 200 pierogow i dwa wory uszek. Towarzyszył mi przy tym 6 sezon Xeny i pierwszy sezon Nowych Przygód Robin Hooda.

A to rodzicow
Tak sie zlozylo w tym roku, ze wszyscy gdzies powyjezdzali na swieta i zostala nas tylko czworka. Wiec w koncu moglam spelnic swoj sen o zorganizowaniu Wigilii u siebie. Z reszta rodziny umowilismy sie na pierwszy dzien swiat u moich rodzicow. Przystrajalam stol na wszelkie sposoby, w koncu stanelo jednak na obrusie i zdjeciu bieznika, po co ma sie zalac barszczem. Zawsze mam taka wizje stolu swiatecznego z journali, ale potem zobie przypominam, ze to jednak kolacja pelna plamiacych rzeczy.
 
W tym roku postawilismy na opamiętanie i skrocilismy mocno liste potraw na stole. Łączenie majonezu, grzybów, kapusty, masła, wina, ciasta, po prostu kończy sie źle. W moim przypadku na tyle zle, ze na Wielkanoc po prostu chyba uciekne z miasta. Wołami mnie nie zmusza przez nablizsze lata do ruszenia czegokolwiek na stole wielkanocnym. Takze w tym roku mialo byc skromnie, ale okazalo sie, ze po barszczu z uszkami w sumie juz niewiele miejsca zostalo w brzuchach. Odczekalismy chwile i nastawilam pierogi. Po jednej porcji juz wszyscy wiedzieli, ze to koniec, o zadnym ciescie nie ma mowy. Takze i tak bylo za duzo. Mimo to musze przyznac, ze sernik to mi wyszedl naprawde dobry.

Pies, choc odpowiednio wczesniej nakarmiony, caly czas siedzial w pozycji gotowej do skoku na karpia. Lata juz nie te, wiec sie obawialam, ze zaraz naprawde skoczy i cos sobie zrobi.
Już podczas kolacji czułam, że mnie pobolewa kark, ale to norma, los gospodyn domowych. Jak sie spedza kilka dni w pozycji do lepienia pierogow, to cos potem boli. Nastepnego dnia rano okazalo sie, ze mam lewostronny paraliz szyi. Nie moglam w ogole nia ruszac w lewo. Caly czas bolalo, nie moglam sie za bardzo ruszyc. Pierwszy dzien swiat przelezalam w lozku, zamiast pojechac na spotkanie rodzinne. No ale ok, ile to moze potrwac? Pewnie do jutra przejdzie.
Przelezalam na poduszce ortopedycznej az do sylwestra, mialam wizyty domowe fizjoterapeutow, masaze. Jadna babka to mnie tak pobila doslownie w te plecy, ze dochodzilam do siebie trzy dni po tym 'masazu'. Caly czas sie czepiala moich krzykow, ze jestem zbyt wrazliwa, ona to robi delikatniej niz sie powinno, tralalala. Jak mialam problem z polowa szyi, to po jej masazu mialam blokade az do nadgarstkow. Niby tak ma byc, ze najpierw bedzie gorzej, a jak pusci to bedzie lepiej. Nie jestem do konca przekonana. Ostatecznie puscilo w okolicach 15 stycznia :D 

Zwalam to na kuchnie i zle spanie, aczkolwiek pare osob mi wypomnialo, ze mialam stluczke i ze spokojnie moglo mi to wyjsc po tygodniu dopiero. To oznacza, ze powinnam sie przejsc do ortopedy, jak tylko wyzdrowieje, bo wlasnie ciezko choruje (znowu). Przyjsc i powiedziec, ze mialam wypadek dwa miesiace temu, bolalo o tu, juz nie boli, co mi bylo? Ortopeda za takie cos goni rowno, ale co zrobic. Nie poszlam wczesniej, bo mialam juz zorganizowany urlop, po ktorym sie lecze wlasnie. Tak panie doktorze, pojechalam z plecakiem ciezkim w tym stanie, bo juz zaplacone bylo :D Aczkolwiek zdziwilabym sie, gdyby sie okazalo, ze to przez te stluczke, bo ja naprawde jej nie poczulam, bardziej uslyszalam. Ja dostalam z zderzak, on w maske, wiec sie wgniotl jak maslo. No nic. Zycze Wam wszystkim zdrowia w nowym roku, bo na lekarzach mozna pojsc z torbami <3

4 komentarze :

  1. Madzia, nie chce biadolić, ale christmasowy czas już minął miesiąc temu. szykuj się do wiosny!!! :)
    Tak! To strasznie słabe, że Szczecin jako tak duze miasto, w takiej lokalizacji nie ma wlasnego lotniska, a to w Goleniowie moze sie schowac. :x niestety tez nad tym ubolewam.
    Strasznie klimatyczne są te domki i wszystkie te miejsca o których mówisz. W takim wystroju jednak nie da się wypocząc.
    czekam na notkę z Twojej ostatniej podróży ;)
    buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zaraz bedzie, musialam najpeirw wrzucic ta dla zasady ;p Goleniow, pol cm sniegu i zamykaja

      Usuń
  2. Z chorowaniem też bardzo często tak mam, że choróbsko lubi mnie dopadać jako pierwszą. W tym sezonie jednak trzymam się dość nieźle, co mnie bardzo zaskoczyło.
    Odwiedzenia sklepu z gadżetami do HP Ci zazdroszczę, nawet tych paskudnych fasolek - wychodzi na to, że są bardzo zbliżone do oryginalnych :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały i ciekawy artykuł :) Bardzo podobają mi się zdjęcia i fajnie, że jest ich dużo :) Również nie znoszę zimy, ale teraz już będzie coraz lepiej, bo zbliżamy się w kierunku wiosny!

    Przyjemnie spędzam czas na Twoim blogu i będę zaglądać tu częściej. Zapraszam również na mojego bloga: https://edreamsstyle.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń